Skandynawska Pętla 2016 – wyruszamy
Jest lipiec 2016. Na szczycie Dalsnibby w Górach Skandynawskich pada lekki śnieg i temperatura obniża się do kilku st.C. Wkoło niesamowite widoki na „drogę trolli, jeziora: Djupvatnet, Flydalsvatnet, Kolbeinsvatnet, na Storfjorden i ośnieżone szczyty sąsiednich gór. Przed nami Norwegia, wcale taka najdalej na północ a już dzika i zimna. To dla takich widoków zdecydowaliśmy się na wykonanie skandynawskiej pętli, ze szczególnym naciskiem na poszarpane fiordami wybrzeże Norwegii.
8 godzin. Tyle trzeba aby wyruszając o bardzo korzystnej porze czyli 2 w nocy dostać się do portu w Rostock. Można by szybciej ale Niemieckie autostrady nowe nie są, częste remonty po drodze spowalniają. Już na miejscu o kilka chwil zaledwie spóźniamy sie na prom. Trzeba czekać. A zdążylibyśmy gdyby nie niepotrzebne szukanie kas biletowych i informacji. A tu wystarczy ustawić się tylko w kolejce jak na zwykłym promie wahadłowym i już… Na szczęście nie czekamy długo. Dwie godziny mijają w deszczu i chłodzie. Za oknem zaledwie kilkanaście stopni, a jeszcze nie jesteśmy w Norwegi. Duży prom który wreszcie sie pojawia będzie pierwszym z kilkunastu na jakie jeszcze wtoczymy koła naszych aut w ciągu całego wyjazdu. A będzie tego ponad 8 000 km zrobionych w niewiele ponad dwa tygodnie.
W duńskim Gedser wytaczamy się na nabrzeże i już tylko chwila dzieli od punktu docelowego na dzisiejszy dzień czyli Kopenhagi. Pierwsze wrażenia ze stolicy Danii nie najlepsze. Brzydkie przedmieścia z opuszczonymi fabrykami. Potem nagle robi się szklano, choć nie za wysoko. I już mamy wypatrzony pół roku wcześniej w booking.com Danhostel Copenhagen City. To będzie pierwszy z całej listy zarezerwowanych noclegów. Żeby było jak najkorzystniej cenowo – z dużym wyprzedzeniem. Danhostel to hotelik turystyczny. Dobrze zlokalizowany bo w samym centrum. Recepcja ładna i nowoczesna, za to pokoje przypominają bardziej te zapamiętane ze studenckich akademików… Wiadomo: cena czyni cuda, choć tanio w wersji duńskiej to koszt porównywalny do pokoju w Marriocie w Warszawie. Jesteśmy w centrum więc korzystając ze słonecznej pogody i wczesnej pory idziemy w miasto.
Nie nastawiamy się na zaliczanie zabytków. Pójdziemy w kierunku słynnej syrenki, a co pod drodze zobaczymy to nasze. Syrenka zlokalizowana jest daleko od centrum więc po drodze zobaczyliśmy całkiem sporo. I Amalienborg, Pałac Chrystiana VII z warta honorową w niedźwiedzich szubach jak w Londynie, nową Operę i futurystyczną bibliotekę Królewską, Nyhavn, muzeum Glypotek , Kościół Fryderyka, stare, uliczki, fontanny i wiele innych ciekawych miejsc. Po drodze armagedon. Nagle załamuje się pogoda i leje jakby ktoś noga niechcący cebrzyk przewrócił na miasto… I pół godziny w zatłoczonej cukierni zleciało, nie byliśmy jedyni bez parasoli… W jednej z restauracji pierwszy kontakt z duńskim pieniądzem. Posiłki zapłacone w euro a reszta w monecie z dziurkami. Takie pojawia sie potem i w Szwecji i Norwegi. Monety bardzo podobne, różnią sie tylko wizerunkami królów na awersie, trzeba uważać przy płaceniu.