Samochodem przez północną Bułgarię
Kiedyś, marzenie wakacyjne Polaków, dziś lekko zapomniana i już nie tak atrakcyjna. Będąc w Rumunii przebyliśmy parę kilometrów wzdłuż wybrzeża. Trochę za mało… Majówka to też niezbyt dobry okres na takie podróże, bo żeby się tu dostać trzeba spędzić w drodze 4 dni… Bułgaria jednak ciągnęła nas majówkowo do siebie i jeśli nawet na krótko – postanowiliśmy że chcemy tam być.
Początek dosyć pechowo, nasz niezawodny od lat osiołek, Toyota Hilux tuż przed granica Czeską ostrzegawczo miga kontrolkami. Jest niedziela, wieczór a droga daleka. I zaufania do samochodu już brak… Auto odstawione na lawecie do warsztatu i zmiana pojazdu. Tym razem w podróży będzie nas wspierać Suzuki SX4. Co to oznacza dla nas? Po pierwsze jeden dzień mniej u celu. Po drugie, zmianę trasy z górskiej i offroadowej na te o bardziej utwardzonej nawierzchni… I nie pojedziemy na samo południe, w Rodopy tylko w ciekawe okolice na północ od Wielkiej Płaniny.
Pierwsze dwa dni to istna mordęga jazdy w deszczu. Lało wczoraj podczas naszych problemów z autem, leje dziś cała drogę na Węgry, będzie padało przez cały czas na drogach w Rumunii. Niespecjalna perspektywa na majówkę niestety…
Pierwszy nocleg jeszcze na Węgrzech w mieście Eger. Zanim tam dojedziemy mamy miłe spotkanie ze Stefanem. Stefan to autostopowicz z Niemiec. Utknął na stacji benzynowej i prosi o podrzucenie kawałek dalej. Trudna sprawa bo ciasno mamy w aucie ale szykujemy dla niego fotel i razem ze swoim ogromnym i ciężkim plecakiem już jedzie z nami w kierunku na Miszkolc. Zostawiamy go w jednym z przydrożnych miasteczek i dosyć późno osiągamy Eger. Nagroda, wieczorny spacer wśród pięknie oświetlonego miasta. Jest czas żeby popatrzeć na XIII w. zamek, barokowy kościół minorytów, minaret który jest pozostałością po meczecie. Jeszcze rano poszwendamy się po twierdzy i przejdziemy zabytkowymi uliczkami w kierunku neoklasycystycznej bazyliki z XIX, drugiej co do wielkości na Węgrzech. Nie pobędziemy tu za długo. Nie przygotowaliśmy się do wyjazdu drugim autem, wiec nie mamy do niego zielonej karty potrzebnej w Serbii. Będziemy zatem cały dzień przebijać się przez Rumunię w kierunku na Widyń, pierwsze Bułgarskie miasto za Dunajem.
Widyń, miasto założone przez Rzymian miał w swojej historii chwile chwały. Od około 1363 stolica carstwa widyńskiego, 1396 opanowany przez Turków. W latach 1794-1807 siedziba i główna twierdza zbuntowanego przeciwko sułtanowi Osmana Pazwanda-ogłu. Dla nas Polaków to miasto ma wbrew pozorom wielkie znaczenie. Po kolejnych powstańczych klęskach w XVIII i XIXw. wielu naszych wybitnych rodaków trafiło właśnie tutaj. Wybierali Turcję jako przeciwwagę dla wrogiej Rosji. Do Widynia trafił więc Stanisław Leszczyński, Kazimierz Puławski, wielu konfederatów barskich, powstańców kościuszkowskich, listopadowych oraz żołnierzy Wiosny Ludów. Polscy inżynierowie byli odpowiedzialni za budowę umocnień i miasta XVIIIw.
Idziemy w poszukiwaniu wspaniałości tego obfitującego w historię grodu i niestety spotykamy się ze sporym zawodem. O ile twierdza nadal wygląda groźnie i bojowo pręży kamienne mury, o tyle samo stare miasto jest ani stare, ani ładne. W zabytkowym centrum zburzono większość tego co wiekowe i pobudowano szpetne bloki. Wszystko sprawia wrażenie zaniedbanego, opuszczonego, zapomnianego… Odwiedzamy jedyny w mieście meczet z pośród 30 jakie pozostały po czasach tureckich, zbudowany przez wspomnianego wcześniej Osmana Pazwanda-ogłu. Przetrwał dlatego, że nie posiada na minarecie półksiężyca tylko symbol serca? Zajrzymy też to Cerkwi św. Mikołaja, przejdziemy przez zabytkowe, miejskie bramy. Jeszcze przez dziurę w płocie wejdziemy na teren synagogi, drugiej co do wielkości w Bułgarii, lecz chyba już nie długo sadząc z jej stanu. I już. Trzeba ruszać dalej w drogę…
Kolejny cel podróży to Jaskinia Magura. Nie wybieramy prostej, głównej drogi tylko boczną, taką która da więcej emocji niż te które w których krajobrazy przemykają za oknem zbyt szybko. Droga nr 1411 i 1412 dają nam jednak poza fajnymi widokami dodatkowe atrakcje. Asfalt na nich jest czysto iluzoryczny, zdarzyło się, że zabrakło prześwitu w aucie żeby przejechać przez garby i dziury… Tak docieramy do Jeziora Rabisha. Asfalt się skończył i było pięknie (nad nami kluczyła para czarnych bocianów) gdyby nie zabrakło raptem 1,5 km przyzwoitego szutru, żeby dobrnąć do tylnego wejścia do jaskini…
Spory objazd i jesteśmy na parkingu przed. Jaskinia poza tym, ze bardzo długa (ponad 2,5 km) i ładna do popatrzenia stanowi ważne stanowisko archeologiczne. W jej wnętrzu odkryto kości różnych gatunków zwierząt, m.in. niedźwiedzi jaskiniowych i hien jaskiniowych, a także ślady obecności ludzkiej z okresu epipaleolitu, neolitu, chalkolitu, epoki brązu i wczesnej epoki żelaza. Z czasów tych pochodzą pokrywające ściany jaskini malowidła, do których wykonania użyto odchodów nietoperzy. Przechodzimy przez całą i nie znajdujemy malowideł… Przy tylnym wyjściu (jaskinia pozwala na przejście pod góra na drugą stronę) kierowca kolejki którą można się zabrać do punktu startu, mówi nam że były, zaraz na początku… Wracamy przez wnętrze góry i tym razem jest, za wąskim przejściem, przy którym stoi skała w kształcie przypominającą tron, mamy kolejne sale, tym razem poznaczone na ścianach starożytnymi rysunkami.
Kolejny cel na majówkowym szlaku naszym to Bełogradczik. To co przyciąga w to miejsce to niesamowite formacje skalne, wyciągnięte jak palce do nieba na obszarze długości 30 i szerokości 15 km. Miejscowi mówią, że to Mniszka z Dzieciątkiem, wygnana z klasztoru oraz jej ukochany rycerz Antonio litościwie zamienieni w skały wraz z nieżyczliwymi mnichami…
Skały to nie wszystko. Liczne wycieczki wydeptują też ścieżkę do twierdzy ukrytej w kamiennym lesie. Jej początki sięgają III w., gdy praktyczni Rzymianie stwierdzając jak niewielkim kosztem da się umocnić ten obszar zbudowali warownię, później wykorzystywaną Bizantyjczyków, Bułgarów, Turków.
Finał tego dnia planujemy w miasteczku Berovica. Na ma ono niczego specjalnego zaoferowania poza ładnymi widokami i możliwością jazdy na nartach – zimą. Ale zanim noc zastanie nas w zaułkach zimowego kurortu, jeszcze jeden skok w lokalna drogę i już jesteśmy przy Monastyrze Cziprowskim. Założony w X w. był schronieniem i twierdzą bułgarskich buntowników w XVII i XIX w. Dziś to niezwykłe miejsce słynie z uzdrowicielskiej mocy. Pielgrzymi zostawiają tu części ubrania licząc, że wraz z nimi swoje choroby i strapienia. Ludzie tu bardzo życzliwi. Spotkany mnich spogląda z uśmiechem i zaprasza w najbardziej widokowe miejsce, za wieżą, skąd rozpościera się ładny widok na okolicę. Tu też znaleźć można kamienny krzyż z jeszcze widoczna data 1330r.
W drodze…
Potem żeby zboczyć z główniejszej drogi 815 odbijamy na Kotenovsi żeby dojechać do Berkovicy gdzieś w okolicach jeziora Miszkowec. Niestety SX4 to auto terenowe tylko z nazwy i droga którą będzie nam trzeba przejechać przerasta jego możliwości. Wracamy więc karnie na asfalt i już bez kłopotów meldujemy się na noclegu.
Kolejny dzień. Jak dotąd pogoda nam sprzyja. W drodze szału można było dostać przebijając się przez ścianę wody. W Bułgarii nie spadła ani kropla deszczu i ciągle na niebie gości słonko. Tak też będzie i dziś, i podczas całego naszego pobytu tutaj. Jest dobrze…
Przewodnik Pascala informuje życzliwie, że w najbliższej okolicy bardzo ciekawy jest kanion rzeki Iskar, począwszy od Miejscowości Gara Bov aż po samą Mezdrę. Pamiętając o wczorajszych przypadkach w bocznych drogach wybieramy główną 81-kę która wspina się w serpentynach na ponad 1000 m n.p.m. I te metry w górę doskonale widać w stopniu zazielenienia górskich stoków. Jeszcze na dole intensywne i wiosenne, im wyżej tym drzewa z mniejsza ilością liści by na górze pokazać całkiem gołe gałęzie… Za Gintsi my, niepoprawni optymiści znów odbijamy w lokalne szlaki. Warto bo widoki, stada owiec, zapomniany pomnik z pięcioramienną gwiazdą, ale gdzieś od Brakovtsi znów przedzieranie przez mocno zarośniętą szutrową drogę…
Wąwóz okazuje się bardzo ładny widokowo, jednak najefektowniejszy raczej od miejscowości Lakatnik. Tam skalne ściany piętrzą się naprawdę wysoko. W drodze mamy jeszcze Monastyr Czerepiszki, ufundowany około 1390r. przez Iwana Szyszmana, władcy drugiego państwa bułgarskiego. Jeśli wespniecie się do kaplicy na skale przekonacie się od czego zakon zaczerpnął nazwę. Tamże znajduje się krypta wypełniona ludzkimi kośćmi. To szczątki poległych w ostatniej bitwie z Turkami w roku 1396, rycerzy Iwana. Ich nie pochowane ciała długo ścieliły okolicę by zostać zebrane w końcu we wspomnianej kaplicy… Klasztor obfituje także w inne skarby takie jak Czerepiszko Ewangelie w zdobnej, złoconej oprawie z 1612r, czy tkana płaszczenica z 1844r, przez którą wierni przechodzili w Wielkanoc. Nam jednak miejsce nie do końca przypadło go gustu. Atmosfera niezbyt życzliwa, nikt nie odpowiada na pozdrowienia, mnich kurzący papierosa na widok turysty wstydliwe chowający go za plecami…
Wąwóz
W Mezdrze z przez rzekę Iskar przeciągnięto most, z którego doskonale widać twierdzę „Kaleto”. Archeolodzy odkryli, że jej fundamenty mają rzymski rodowód, a mury pochodzą z okresu pierwszego państwa Bułgarskiego. Nie odwiedziliśmy go jednak. Bo i czasu mało i na wstępie pracownik zatrzymał informacją że na terenie nie wolno fotografować. No chyba że mu w kieszonkę wrzucę parę leva. Nie wrzuciłem.
Lokalnymi drogami zamarudzimy jeszcze w kierunku Jaskini Prohodna. Jest ona wymieniana jako jedna z najważniejszych tutejszych atrakcji gdyż jest to najdłuższa (262m) jaskinia przechodnia w Bułgarii. Dojazd nie sugeruje tego z czym przyjdzie nam się spotkać. Pośród zielonych, falujących wzgórz nagle otwiera się ogromny otwór wejściowy i potężna skalna hala. W jej stropie widnieją charakterystyczne otwory, zwężone niczym szparki powiek, od których bywa nazywana „oczami boga”. Nie postawiono tutaj żadnych kas ani barierek, całość jest otwarta i można ja przejść i pójść dalej do mniej efektownych jaskiń. W czasie naszego pobytu mieliśmy dodatkowe atrakcje w postaci ekipy filmowej nagrywającej teledysk. Na szczęście ekipa miała chwile przerwy wiec można było przejść pomiędzy kamerami i aktorami ubranymi w kostiumy rodem ze Star Treka i blastermi w rękach.
W pobliżu znajdziemy jeszcze jedno warte odwiedzenia miejsce. Jest to Monastyr Głożeński. Dojazd wąską, asfaltową drogą na jedno auto tuż nad zalesioną przepaścią, bardzo dobrze, ze w majowej, niezbyt popularnej do zwiedzania porze nikt nie nadciąga z przeciwka. Na miejscu obiekt zdaje się opuszczony. Jest kilka osób zwiedzających i tylko jeden mnich. Kamienna brama, ozdobne wejście na mały wewnętrzny dziedziniec, półkoliście zabudowane wokół cerkwi mieszkania mnichów. Pierwszy klasztor założył w tym miejscu uciekinier, kijowski kniaź Jeży Głoż w XIIIw, w podzięce carowi Iwanowi Asenowi II za schronienie.
Późna pora nie skłania już do szukania dalszych przygód i atrakcji. W drodze do noclegu zlokalizowanego w okolicy Wodospadów Kruszyńskich zajrzymy już tylko do miasta Łowecz. Na parkingu zlokalizowanym tuż obok krytego mostu na rzece Osym widnieje ogromna reklama chińskich aut (sporo ich tutaj na drogach). Sam most to wizytówka miasta. Zbudowany w 1884 r przez złotnika Kolo Ficzeto łączył stara Waroszę z nowym miastem i był miejscem handlu. I teraz mamy tu sporo straganów, choć nie są to już złotnicy i kupcy z obcych krain. Spacerując po mieście nogi same niosą w kierunku tutejszej twierdzy. Zaraz przy wejściu ogromny postument z podobizną Wasyla Lewskiego, bułgarski rewolucjonista, przywódcy walk o wyzwolenie Bułgarii spod panowania Imperium Osmańskiego w XIXw. Dalej już kamienne mury twierdzy budowane przez Rzymian, rozbudowywane przez Bizantyńczyków, później jedna z ważniejszych warowni państwa bułgarskiego. Do naszych czasów przetrwało niewiele, trochę murów, brama… Jest już po 20-tej wiec teoretycznie zwiedzanie jest niemożliwe. Jednak jak w wielu miejscach w Bułgarii życzliwi pracownicy za lewy schowane do własnej kieszeni chętnie wpuszczą wszędzie i wszystko pokażą… Samo miasto sprawia bardzo przyjemne wrażenie. To pierwsza miejscowość w tym kraju która nie jest totalnie zniszczona, zrujnowana, zapomniana. Tutejsze domy z drewnianymi piętrami przy ulicy wiodącej do zamku – pięknie odnowione. W zabytkowym centrum zabytkowe kamieniczki, ładnie zachowane a główny plac za chwile odzyska dawny blask, jest w tej chwili w remoncie.
Nocleg w hotelu. Za oknem cały czas jednostajny szum, to pobliskie wodospady Kruszyniańskie. Rano pójdziemy w ich kierunku. Do wyboru mamy dwa szlaki – czerwony wprost na wodospad oraz niebieski, którym wspiąć się można do Jaskini Maarata oraz pieczary skąd wypływa woda do wodospadu. Szlaki te rozdzielają się na początku i nie łączą potem, jednak warto po wizycie w wodospadach wspiąć się jeszcze na górę.
Bardzo blisko wodospadów, dosłownie parę kilometrów od, zlokalizowana jest kolejna atrakcja czyli Jaskinia Devetashka. Wiedzie do niej cieniutki asfalcik, który jako żywo przedstawia sytuacje gospodarczą Bułgarii. Kiedyś równo położony, z wymalowana prosto linią oddzielającą pasy, dziś połamany i z krzywym malowaniem nie bardzo po środku…
Słynna pieczara, jedna z największych podziemnych grot jakie napotkać można podróżując po Bułgarii odkryta została w 1921 roku. Długość jej wszystkich korytarzy wynosi około 2,5 kilometra, a jej całkowita powierzchnia obejmuje przeszło 20 tysięcy metrów kwadratowych. Przypomina trochę Prohodną, z ogromna komorą i oknami w stropie, nie jest jednak przelotowa i na wejściu mamy już kasę biletową i bramki. W przeszłości grota wykorzystywana była jako magazyn wojskowy. Przechowywano tu m.in. broń, ropę naftową oraz zapasy żywności. Jaskinię zamieszkuje wiele chronionych gatunków zwierząt takich jak węże czy nietoperze, dlatego w okresie lęgowym (od 1 czerwca do 31 lipca) jest ona całkowicie niedostępna dla turystów.
Dalej, już bez szukania skrótów poszukamy drogi wprost na Monaster Trojański. Jego okolica słynie z warsztatów ceramicznych. W drodze do monastyru mijamy pomnik rzemieślników oraz Muzeum Rzemiosł z ogromnym parkingiem i całym mnóstwem aut i autobusów. Trojan wg przewodnika to bardzo ciekawe miasto. Jego nazwa pochodzi od Via Traiana, czyli rzymskiej drogi łączącej Dunaj z Morzem Egejskim. Kto ma więcej czasu, może zajrzeć na ulice Wasyla Lewskiego i pooglądać domy w stylu staropłanińskim, czyli na wysokiej podmurówce, z drewnianymi werandami. My takie widzieliśmy już w Łowyczu wiec spieszymy wprost do monastyru.
Obecny monastyr pochodzi z XIX w. choć pierwsza cerkiew pobudowano tu już cztery wieki wcześniej. Ikona jaka tu wystawiono „Presweta Bogorodica Toeruczica” słynie z uzdrowień. Pomimo zwykłego dnia nie brakuje wiernych proszących pod obrazem w swoich sprawach. Freski wewnątrz, malowane na ścianach, w wielu miejscach poczerniałe od dymu ze świec. Z zewnątrz, w arkadach też nie brakuje scen biblijnych i bogatych ornamentów roślinnych, jakie wykonał 1849 r Zacharij Zografa (namalował podobne dekoracje również w monastyrze Rilskim) na zamówienie igumena Filoteja. Przewodnik podaje informacje o całkowitym zakazie fotografowania na terenie klasztoru ale na miejscu brak jakichkolwiek oznaczeń o tym mówiących i nikt też zwraca uwagi że jest to niestosowne. Przedstawiam wiec w obrazkach poniżej jak wygląda to miejsce.
Z monastyru bardzo blisko na Przełęcz Trojańską. Kiedyś wiódł nią rzymski szlak, obecnie asfaltowa szosa wspina się na wysokość 1450 m n.p.m. by pokazać chętnym niesamowite widoki na Stara Płaninę. Jest tak wysoko, że wyjeżdża się ponad poziom lasu. Na północnych stokach gór, pomimo ciepłego maja nadal leży śnieg, niekiedy tuż przy drodze. Jeśli chcielibyście odwiedzić to miejsce to warto! Tym bardziej, że w pobliżu pociągnięto asfaltowa ścieżkę wprost na szczyt pobliskiego wzgórza. A tam… monumentalny pomnik upamiętniający bitwę oddziałów rosyjskich z Turkami stoczonej tutaj zimą 1878r. Dojazd łatwy, na miejscu nagrodzony fantastyczną panoramą.
Koniec dnia przyjdzie nam spędzić w etnograficznej wiosce Bożenci. Jest już po 20-tej wiec właściwie wszystko tu jest zamknięte. Ale to nie jest problem. Wjazdu strzeże szlaban, który otwiera się po pobraniu parkingowego biletu. Wieczorem jest tu cicho, spokojnie, bezludnie. Sama miejscowość nie jest jednak żywą wioską, czy też muzeum etnograficznym. Wygląda bardziej na snobistyczne miejsce, dacze bogatych Bułgarów poprzeplatane z hotelami i domami do wynajęcia. Restauracja, wesoło biegające dzieci przyjezdnych, stare domy pieczołowicie odrestaurowane i utrzymane… Szkoda że aż tak bardzo kontrastuje to z prawdziwymi, bułgarskimi wsiami, które rozsypują się w oczach.
Jeszcze szybka droga przez Wielkie Tyrnowo do mistycznego Albanasi. Nawigacja tyczy drogę małymi zaułkami, strach jechać nocą, ale widoki niesamowite. Potem panorama za zabytkową Twierdzę Carewec i żal, że to tylko 3 dni w Bułgarii, że jutro wzywa nas do drogi czas i obowiązki. I jeszcze tym razem nie zobaczymy jej z bliska.
Albanasi. Obecnie rezerwat architektoniczny z pięcioma cerkwiami i dwoma klasztorami. Tak jak w Bożenci całkowicie opanowane przez przemysł turystyczny. Wioskę założyła greckojęzyczna ludność przesiedlona przez Iwana Asena II po zwycięskiej bitwie pod Kłokotnicą w 1260 r. Za panowania tureckiego bardzo rozwinęło się tutaj rzemiosło. Bogaci kupcy aby strzec swoich dóbr budowali więc warowne domy, z których słynie obecnie wieś. Dziś pięknie odnowione, nie są jednak schronieniem mieszkańców tylko służą jako pensjonaty i hotele. I budują się następne, i następne…
Spacer nocą nie ujawnił jednej z największych i najważniejszych tutejszych cerkwi Rożenstwo Christowo. Rozbudowywana od XV w., jest po prostu niska, podobno aby nie przewyższać Turka na koniu jeśli będzie przejeżdżał pobliska drogą. Z zewnątrz wiec niepozorna, cały swój urok pokazuje wewnątrz, gdzie w licznych salach i korytarzach namalowano ponad 3500 postaci, w tym… greckich filozofów.
Zajrzymy również na chwilę do ładnego i zadbanego rękami mniszek monasteru Śweti Nikoła i już, koniec, trzeba wracać do domu….
PODSUMOWANIE
Czy warto wybierać się do Bułgarii? Czy jest na tyle ciekawa, żeby spędzić dwa dni w samochodzie aby dostać się w tutejsze krajobrazy? Na pewno warto. Ten kraj pomimo, że nie zaproponuje egzotycznych widoków tylko zieleń wzgórz i szczyty podobne do tego co zobaczyć możemy i w domu ma w sobie inności, którą trzeba poznać z bliska. Bułgarski Kościół Prawosławny, ze swoimi specyficznymi monastyrami i kościołami, ślady po osmańskiej obecności, przyrodnicze niespodzianki w postaci ogromnych jaskiń, terenowe szlaki, którymi można ruszyć w nieznane.
Bułgaria ma też swoją inną, ciemną stronę. Poza kilkoma miejscami naprawdę wypielęgnowanymi i uroczymi przypomina miejsce opuszczone przez Boga i władze. Asfalty zapadające się w nicość, wioski gdzie nikt niczego nie remontuje, a wszystko powoli i wielkimi płatami opada na ziemię, zabytki chociażby synagoga w Widyniu, druga co do wielkości w kraju – w coraz większej ruinie. I korupcja na każdym kroku. I życzliwi ludzie, przyjaźnie reagujący, na to że jesteście z Polski. Kraj kontrastów gdzie prawdziwi ludzie żyją w wioskach, ruinach a te turystyczne typu Bożenci kwitną w nadmiarze pieniędzy i zasobnych w finanse przybyszów. Wystarczy tylko przekroczyć rumuńska granicę i zobaczyć, że w miastach szerokie asfalty mogą mieć wymalowane pasy ruchu a osiedla blokowisk nie muszą wyglądać jakby były wyludnione i opuszczone jak w Czarnobylu…
Bułgaria to kraj kontrastów, jedzcie zobaczyć go już teraz, zanim rozpadną się stare domy a na ich miejscach powstaną nowe, byle jakie, takie same jak wszędzie …
Nasza trasa:
CZYTAJ TEŻ
Pozostałe wpisy