7 dni w Estonii
Gdyby niespodziewanie ktoś przeniósł Was z Mazowsza gdzieś w szutry Estonii lub z Mazur nad estoński brzeg Bałtyku, nie zauważylibyście różnicy. Brzozowe zagajniki, płaskie jak stół szutrowe drogi z których pyli się niemiłosiernie, wybrzeże porośnięte szuwarami … To po co tam jechać?
Dlaczego Estonia?
Czy wiecie, że średnia gęstość zaludnienia tego kraju to około 30 osób na km2 z czego najwięcej to Tallin i okolice? Dla porównania Polska to średnio 123 osoby na km2 a Niemcy 231. I to się czuje. Drogi, poza tymi głównymi są przepięknie puste. Nie ważne czy to zapomniane przez ludzi wnętrze kraju, czy też szlak ku jednej z nielicznych, ładnych plaż – nawet latem w gorącym turystycznym sezonie – pusto. I to zarówno na drogach jak i na biwakach.
Ciekawe jest jeszcze to, że ten raczej płaski kraj, ze średnia wysokością tylko 50 m, (Polska to 173m) i porośnięty swojską brzozą i sosną to w większości las (ponad połowę powierzchni Estonii). I to co jest tu przemyślane a czego możemy im pozazdrościć – duża dostępność leśnych dróg. Przy czym nie trzeba tak jak w ojczyźnie naszej zastanawiać się nad zagadnieniem czy piękna i szeroka droga przed nami jest publiczna czy też tylko leśna z opcją w postaci leśnika z bloczkiem mandatowym. Nie. Jeśli jest droga to można jechać, jeśli nie można – jest znak zakazu. W lesie! Jakże mi tego brakuje u nas…
Inna kwestia to biwaki. Lubisz nocować pod namiotem? To świetnie bo Estończycy to uwielbiają i zorganizowali całą sieć miejsc przygotowanych dla Was. Znajdziecie tam wiatę, gdzie posiedzicie w przypadku deszczu, przygotowane drewno, specjalne paleniska (tak, w lesie można tam rozpalać ogień), nawet toalety, które w przeciwności do plastikowych TOY TOI nie cuchną. A że, patrz punkt pierwszy – mieszka tu mało ludzi – często, gęsto są to zupełnie puste miejscówki.
Kiedy do Estonii
Trzeba pamiętać, iż kraj ten, wysunięty na północ bardziej niż ojczyzna nasza, jest też przez to zimniejszy. Wiosna przychodzi tu bardzo późno a lato nie jest wypalone od słońca tylko soczyste od zieleni. I nic dziwnego, maksimum opadów to okres od lipca do września a w najgorętszym miesiącu lata czyli lipcu, średnia temperatura to tylko 16–17 °C. Wiec jeśli się tu wybierać to tylko w wakacje a i to z ciepłym polarem i przeciwdeszczową kurtką. Podczas naszego, tygodniowego wyjazdu deszcz towarzyszył nam przez 3 dni. Temperatura na co dzień: około 20-25 °C.
Na plażę do Estonii?
I tak, i nie. Trzeba pamiętać że Bałtyk w tym miejscu Europy to głownie zatoki, wybrzeża z dostępem do otwartego morza jest mało. A co za tym idzie brzeg w większości jest tu jeziorny, zarośnięty trzciną, płytki, śmierdzący od wodorostów. To dlaczego jednak TAK? Długość wybrzeża Estonii to łącznie z wyspami 3794 km. To znaczy że na 1000 mieszkańców przypada tu 2866 m brzegu. Dla porównania na 1000 Polaków przypada tylko 13,5m przydziałowego Bałtyku. To matematyczne ćwiczenie pokazuje jeszcze raz, jak bardzo luźno zaludniony i wspaniale pusty jest to kraj. Tłumy nie zadeptują brzegu wiec nie trzeba go chronić zakazami. W większości miejsc da się zatrzymać dosłownie nad samym lustrem morza. Nawet do najpiękniejszej i prawdziwie piaszczystej plaży Peraküla dojazd jest do samej wydmy za którą mamy już tylko morze i fale. I dodatkowo oczywiście wszystko jest tu na biwakach zorganizowane czyli toalety, miejsca ogniskowe, drewno. I tłumy jakie zastaliśmy to raptem kilka aut w środku wakacji…
Ludzie
Gdy tak się człowiek włóczy po pustkowiach lub małych wioskach, nie bardzo jest jak poznać z bliska prawdziwego mieszkańca kraju. W przewodniku przeczytacie że etniczni Estończycy to mniej niż 70% jego mieszkańców, reszta to mniejszości z czego najliczniejsza to ta rosyjskojęzyczna. Czyli co czwarta osoba jaka tu spotkacie (25% obywateli) to Rosjanin. I rzeczywiście łatwiej się tu porozumieć z miejscowymi w rosyjskim niż np. angielskim języku. No bo przecież nie po estońsku. Język tutejszy nie jest podobny nawet do litewskiego czy łotewskiego. Bardziej do fińskiego (najbliżej spokrewniony) co łatwo sprawdzicie wpisując podstawowe słowa do translatora w obu językach. Bardzo podobne a jakże inne od tego do czego przywykło nasze ucho (np.: ziemia, lit. Žemė, est. Maa, fin. Maata).
Miasta
Estonia jako państwo zaistniało dopiero w 1918 roku. Wcześniej, już od wczesnego średniowiecza, aż do początków XX wieku, znajdowała się pod bardzo silnym wpływem kultury niemieckiej. Było to spowodowane nie tylko tym, że dawne Inflanty bardzo długo znajdowały się pod niemieckim panowaniem. Także później, w czasie dominacji nad tymi terenami Szwedów, Polaków czy Rosjan – wyższą klasę społeczeństwa stanowili tam wciąż Niemcy. Wiązało się to z obejmowaniem najważniejszych urzędów w administracji, oraz niemieckim charakterem miast. Bolesław Limanowski, student pod koniec XIX wieku Uniwersytetu Dorpackiego w swych „Pamiętnikach” tak opisuje, będące już pod rosyjskim panowaniem miasto: „Tartu miało charakter zupełnie niemieckiego miasta. Język niemiecki panował wszędzie: w urzędach, na katedrach uniwersyteckich, w sklepach, na ulicy. Właściwe miasto było z prawej strony Embachu. Miało ono piękny staroniemiecki wygląd, zwłaszcza główna ulica Ritterstrasse (Rycerska) przedstawiała się wspaniale. Lecz największą ozdobą było wzgórze piętrzące się nad miastem i porosłe bujnym lasem, tak zwane Domberg, od dawnej katedry katolickiej, w której ongiś kazał Piotr Skarga”. Estońska kultura, bliska fińskiej zachowała się głownie na prowincji.
Przygotowania
Nie jedziemy zupełnie bez planu. Lubię pogrzebać w mapach, relacjach innych, poprzeglądać w Google opcję zdjęć wyświetlanych na mapie sugerujących ciekawe miejsca. Tak powstanie moja własna ścieżka, która zapisana jako ślad GPX i wgrana do nawigacji będzie wyznaczać kierunek i warte odwiedzenia miejsca. Jak przygotowuję takie trasy? To zobaczycie np. na filmie na YT (ślad, wgrywanie do nawigacji, mapy).
Nasza trasa (mapa Google Maps)
Startujemy
Z Polski dojedziemy szybko ale tylko do granicy z Litwą, potem słynna Via Baltica przestaje być dwujezdniową trasą i trzeba mozolnie przebijać się w kierunku na Tallin wśród ciężarówek. Tu uwaga dla kierowców pick-upów. Do naszej Toyoty Hilux musieliśmy na Litwie dokupić winietę. Tak, tego typu auta maja wpis w dowodzie rejestracyjnym o tym, iż są ciężarowe a ciężarówki płacą. Z relacji znajomych poddanych kontroli drogowej na Litwie wynika, że brak takiej winiety do dosyć droga przygoda.
Naszym celem jest wspomniane wyżej Tartu. Tu znajdziemy pierwszy nocleg i rano powłóczymy się wśród kamieniczek oraz zabytków miasta.
DZIEŃ PIERWSZY
Tartu -> Jezioro Pejpus -> zamek Alatskivi -> Palamuse – kościół i etnomuzeum -> Park Endla -> Rakvere
Trzeba pamiętać, że miesiące letnie to te najbardziej deszczowe tutaj i tej zmienności i opadów dziś doświadczymy bardzo często. Po prostu co jakiś czas leje rzęsiście ale potem rozpogadza się na kilka godzin.
Samo Tartu, drugie co do wielkości miasto w Estonii, uznawane za intelektualną i kulturalną stolicę kraju, słynie z uniwersytetu, założonego w 1632 przez króla Szwecji Gustawa II Adolfa. Pierwsza wzmianka pisana o osadzie pochodzi z roku 1030, kiedy to zdobył ją książę kijowski Jarosław I Mądry i wzniósł własny fort nazwany Jurjew. W okresie krucjat północnych miejsce to było kilkakrotnie zdobywane przez kawalerów mieczowych i odbijane przez Estończyków. Dopiero w 1224 po długim oblężeniu zostało ostatecznie zajęte przez niemieckich krzyżowców. Znane wówczas jako Dorpat, w latach osiemdziesiątych XIII wieku dołączyło do Hanzy, stając się ośrodkiem kultury niemieckiej aż do końca XIX wieku. Miasto ma również swój polski epizod. W 1582 roku, po pokoju w Jamie Zapolskim, stało się częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego, a później Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Obecne jego barwy herbowe to właśnie ślad po polskim panowaniu gdy król Stefan Batory nadał Dorpatowi flagę w bieli i czerwieni.
Co warto tu zobaczyć? Plac Ratuszowy i Ratusz, gmach główny Uniwersytetu, ruiny katedry, wzgórze Toome z XIX-wieczną biblioteką uniwersytecką i wiele innych.
Jezioro Pejpus
Trasa naszkicowana wstępnie przed wyjazdem i wgrana do nawigacji przewidywała przejazd obok efektownej, nowoczesnej bryły Muzeum Narodowego a potem mniejszymi drogami nad Jezioro Pejpus. Wraz z jeziorami Lämmijärv oraz Pskowskim tworzy ono jeden zbiornik o łącznej powierzchni 3543 km² co daje im piątą pod względem wielkości powierzchnię w Europie. Tam gdzie docieramy na jego brzeg przedstawia nam się dosyć oryginalnie. Na wiele metrów od stałego lądu zarasta go bowiem wysoka trzcina z cienkimi kanałami dla łodzi. W miejscowości Kolkija znajdziemy szeroka wyrwę w zielonych łanach i piaszczysta plażę, oczywiście uporządkowana, z miejscami biwakowymi i obowiązkowa toaletą. Również małą cerkiew i cmentarz prawosławny, świadczący o licznej, miejscowej rosyjskiej mniejszości.
Chwila słońca i … pada.
W deszczu dojedziemy do Alatskivi gdzie wzrok przyciąga śnieżnobiały zamek z wieżyczkami, zbudowany na wzór zamku Balmoral w Szkocji. Ta wzniesiona w 1885 roku budowla jest udostępniona od 2011 roku do zwiedzania. Po drodze jeszcze wysoki kopiec, dawnego grodziska z okresu żelaza i znów kilometry płaskich, lokalnych dróg wśród pól i lasów.
Palamuse
Tej osady nie mieliśmy zapisanej w planie podróży ale napatoczyła się sama. Tuż przy głównej drodze kościół zbudowany w 1234 roku przez mnichów z opactwa Kärkna (w XV wieku przebudowany w stylu gotyckim) wraz ze strzelistą wieżą dobudowaną w XIX wieku. Okazuje się jest to tutaj dosyć znana miejscowość a to dzięki umieszczeniu jej na łamach powieści Oskara Lutsa „Wiosna” ( Kevade ) a potem także jej adaptacji filmowej z 1969 roku. Obok kościoła znajdziemy jeszcze małe muzeum etnograficzne i resztki kamienia upamiętniającego uzyskanie niepodległości Estonii wysadzonego przez Rosjan.
Rezerwat ENDLA
To będzie pierwsze ale nie ostatnie nasze zwiedzanie tras przyrodniczych rozłożonych na estońskich bagnach. Żal że dnia tak mało zostało, gdyby czasu było więcej można byłoby pójść aż nad jezioro o od którego wywodzi się nazwa parku (link). Pod względem ilości wysp (34) zajmuje pierwsze miejsce w Estonii. Długa droga przez las i już jesteśmy na drewnianych kładkach obłożonych stalową, antypoślizgowa siatką wiodącą wprost w trzęsawiska, torfowiska, niewielkie bagienne oczka. Piękny krajobraz. Powrót na parking z przygotowanym miejscem ogniskowym, grillem, wiatą, pomostem nad jeziorkiem w którym można się kąpać (jest nawet przebieralnia). Środek letniego sezonu i jesteśmy tu już właściwie sami… Powiem tyle, że później byliśmy jeszcze w innych, estońskich parkach tego typu ale gdybym miał wybrać tylko jeden, to wskazałbym na rezerwat Endla, jest najbardziej urokliwy.
Jeszcze wieczorna droga do Rakvere i niestety trzeba odpuścić Järva-Jaani Vanatehnikamuuseum w którym miałem chęć na pooglądanie starych aut, często wraków, coś co na pewno spodobałoby się Złomnikowi….
DZIEŃ DRUGI
Rakvere -> Zamek Toolse -> Pałace Sagadi i Palmse -> Park Narodowy Lahemaa
Rakvere
Kolejny dzień rozpoczynamy od wizji lokalnej tego co mamy tuż pod nosem czyli miasta i twierdzy. Oglądałem kiedyś program z Małkowiczem, który opowiadał o tym miejscu i wzruszyło mnie gdy wspomniał: „obecnie zamek jest nieco zrujnowany. A kto go tak ładnie zniszczył? Ano my! Wojska polsko-litewskie w czasie wojen Polsko-Szwedzkich o Inflanty na początku XVIIw”. Twierdza zbudowana przez Duńczyków, potem w posiadaniu zakonu finlandzkiego jest obecnie w stanie dobrze utrzymanej ruiny, jednak nie opuszczonej bynajmniej. Na początek przy bramie duński żołnierz ubrany w historyczny strój z epoki prosi o okazanie biletu, dobywa sztyletu i… przebija kartki papieru niczym konduktor w tramwaju… Potem wkraczamy na dziedziniec i w zakamarki twierdzy, gdzie tętni życie. Maszerują żołnierze, alchemik zaprasza na pokaz swoich sztuk, gospodarze zajmują się swoimi obejściami.
Samo miasto poniżej również jest ciekawe i warto przejść się odnowiona centralna ulicą osady, która już od XIII w, była ważnym ośrodkiem rzemiosła i handlu a prawa miejskie zyskała w 1302r. Obecnie przy głównym trakcie znajdziemy liczne XIX w kamieniczki oraz zabytkowa cerkiew z tego okresu.
Zamek Toolse
Z Rakvere to już blisko, wystarczy dojechać w okolice miasta Kunda i skierować się na morskie wybrzeże na północ. Na samym brzegu Bałtyku znajdziemy ruiny tego co kiedyś było najdalej na północ wysuniętą twierdzą zakonu krzyżackiego. Ukończony w 1471r, został całkowicie zniszczony podczas Wielkiej Wojny Północnej na początku XVIII wieku. Dziś znajdziemy tu grube ściany, popękane i zniszczone ale jakże w malowniczej okolicy.
Pałace Sagadi i Palmse
Pierwszego z nich nie mieliśmy w planach oglądać, po prostu przepiękny widok na jego zabudowania o 500 letniej historii otworzył nam się nagle zza zakrętu drogi. Tu skorzystaliśmy tylko z możliwości spaceru po jego ogrodach bo już niedaleko, za chwile czekało nas spotkanie z Palmse.
Palmse naprawdę robi wrażenie. Posiadłość o której pierwsze wzmianki pochodzą z 1510r. należała do arystokratycznych rodów Niemców bałtyckich – początkowo rodu Metztacken, a od XVII stulecia von der Pahlen. Obecny, klasycystyczny wygląd pałacu to efekt prac z lat 1782–1784 wymuszonych pożarem poprzedniej rezydencji. Poza bogatymi i w pełni umeblowanymi wnętrzami znajdziemy tu jeszcze park o powierzchni 18 hektarów i niemal 60 kilometrami ścieżek spacerowych. Także liczne budynki gospodarcze, m.in. gorzelnię, browar z 1820 roku, stajnie oraz dawne obiekty wypoczynkowe (pawilon zimowy, palmiarnia z 1870 roku, łaźnia z 1753 roku). Teoretycznie nieopodal czynna jest tu również karczma ale w czasie naszego pobytu nie funkcjonowała.
Park Narodowy Lahemaa
Założony w 1971r był pierwszym parkiem narodowym w całym Związku Radzieckim (link do mapy i opisu). Jego powierzchnia to 747,84 km² obejmująca wybrzeże, liczne, przeważnie bezludne wysepki oraz zalesione wzgórza morenowe, mokradła i jeziora położone na trzech cyplach: Juminda, Pärispea oraz Käsmu. Plan mięliśmy na objechanie wszystkich po kolei zaczynając od Käsmu. Tamże znaleźć można bardzo ciekawe miejsce, samotna wysepkę do której dochodzi się pieszo, brodząc przez otwarte morze. To nam się nie udało ale za to znaleźliśmy fantastyczne miejsce z lokalnymi daniami -restaurację Kaspervik którą możemy śmiało polecić.
Dzień zmierzał ku końcowi wiec skróciliśmy trasę kierując się ku ostatniemu, położonemu najbardziej na zachód półwyspowi Juminda. Tego co tam znaleźliśmy nie spodziewaliśmy się absolutnie a zderzyliśmy się z brutalnymi realiami II WŚ. Na końcu półwyspu znaleźliśmy monument upamiętniający jedna z najbardziej śmiercionośnych bitew morskich na świecie. Podczas sowieckiej ewakuacji Tallina do Leningradu w sierpniu 1941 r. konwoje ich statków zostały zatrzymane przez pas min o długości 32 km umieszczonych przez Niemców i Finów. Zatopiono wówczas aż 52 statki z 25 000 osobami na pokładzie.
DZIEŃ TRZECI
Tallin -> klify Türisalu -> Opactwo Padise -> Wybrzeże Nova -> Ants Laikmaa Majamuuseum -> Haapsalu
Tallin
Już kiedyś tu byliśmy i nie dane było nam zobaczyć miasta. Obiecałem sobie, że wrócę i popatrzę z bliska na zabytkowe mury, które wówczas mogliśmy zobaczyć w drodze z promu. I poranek spędzony w mieście dał satysfakcję, że warto było. W językach fińskim i estońskim nazwa Tallinn może być tłumaczona jako „miasto duńskie” (taani linn). Nazwę tą wprowadzono dopiero z chwilą uzyskania przez Estonie niepodległości w 1918r. Wcześniej było Revalem. Duńczycy jednak w obecnej nazwie maja uzasadnienie. W 1219 r. król duński Waldemar II Zwycięski, podczas wyprawy krzyżowej przeciw pogańskim Estom, zdobył fiński zamek Lyndanise i na jego miejscu pobudował nowa twierdzę. W 1236r Duńczycy ponownie zawładnęli miastem, a w 1265r rozpoczęli budowę fortyfikacji, z murami liczącymi 2,5 km długości (jednymi z najdłuższych w średniowiecznej Europie), o wysokości do 16 m, z 45 basztami.
W 1561, w trakcie zmagań czterech mocarstw w wojnach o Inflanty – Polski, Rosji, Danii i Szwecji – Tallinn wraz z północną częścią dzisiejszej Estonii przypadł tej ostatniej. Dopiero w efekcie III wojny północnej, Estonia wraz z Revalem dostała się w 1710r. pod panowanie cara Piotra I.
Obecnie jest to najbardziej zatłoczone, najbardziej turystycznie zapełnione miejsce w całej, przecież niezbyt ludnej Estonii. Spacerem przemieszczamy się poprzez zaułki miasta, których nie będziemy tu opisywać dokładnie, ciekawych zapraszam do wikipedii. Z tego co nam spodobało się najbardziej to niesamowita panorama miasta z wieży Katedry Najświętszej Maryi Panny, Sobór św. Aleksandra Newskiego, plac ratuszowy i ratusz, Kościół św. Olafa z możliwością wejścia na wieżę, Gruba Małgorzata (Paks Margareeta) i przylegająca do niej Wielka Brama Nadbrzeżna (Suur Rannavärav), budynek parlamentu i wszystko co po drodze.
Dalsza droga to asfaltowa na zachód do klifów Türisalu a potem znów niespodzianka na trasie.
Opactwo Padise
Przygotowując trasę nie mięliśmy pojęcia o jego istnieniu. Mijany widok, podziałał na wyobraźnie i kazał zawrócić by zobaczyć to miejsce z bliska. To co przyjdzie nam zobaczyć to pozostałości po dawnym klasztorze zasiedlonym w 1310 roku przez mnichów wywłaszczonych z opactwa Dünamünde na Łotwie. Po kasacie w 1559 r. jego budynki zostały przekształcone w twierdzę, a później służyły jako rezydencja wiejska aż do 1766 r. Ruiny budynków, obecnie częściowo odrestaurowane są udostępnione do zwiedzania. W klasztorze znajdował się niegdyś najstarszy dzwon kościelny w Estonii, pochodzący z XIV wieku. Znajduje się on obecnie w kościele luterańskim Świętego Krzyża w Risti.
Wybrzeże Nova
Cała dotychczasowa dzisiejsza droga to asfalt, drogi lokalne ale jednak. To zmienia się po dotarciu do wybrzeża Nova. Jest to niesamowite miejsce bo raz: wzdłuż wybrzeża poruszamy się dzika drogą. Dwa: terenowe drogi dostępne łatwo odróżnić od tych zakazanych dla ruchu – wszystko jest ładnie poznaczone. Trzy: tu wreszcie znajdujemy piaszczyste, czyste plaże. Cztery: co chwila znajdujemy na trasie miejsca przygotowane do biwakowania, również nad samym morzem, gdzie od fal dzieli nas tylko wydma.
Tak docieramy do przylądka Põõsaspea na którym dociekliwi znajda resztki radzieckiej stacji radarowej. Późna pora dnia to konieczność jazdy asfaltem w kierunku zaplanowanego na dziś noclegu w mieście Haapsalu. Szkoda, trasa terenowym szlakiem kusiła bardzo…
Ants Laikmaa Majamuuseum
Ostatnim rzutem na taśmę, na koniec dnia podjeżdżamy jeszcze pod dom malarza Antsa Laikmaa (1866–1942). Od 1960 roku mieści się tu muzeum w którym prezentowana jest pracownia i mieszkanie malarza, który zyskał uznanie jako portrecista i pejzażysta. Jego ulubioną techniką był pastel. W 1917r na farmie Tammiku we wsi Kadarpiku, rozpoczął budowę domu w stylu ludowo-romantycznym, unikalnym wówczas dla Estonii. My zobaczymy go tylko z zewnątrz, jest już zamknięte.
Dzień kończymy w małym hoteliku w Haapsalu. Jak się okazuje okolica tętni życiem i atrakcjami w postaci barwnego festynu. Wszystko pięknie, jednak właśnie zamykane są ostatnie kramy…
DZIEN CZWARTY
Haapsalu -> Zamek Ungru -> Cerkiew i szkoła w Kuri -> Soera Farm – muzeum etnograficzne -> Port Roograhu -> Muzeum Farmy Mihkli -> Latarnia morska Tahkuna & Pomnik ofiar katastrofy promu Estonia -> Muzeum militarne w Tahkuna – Latarnia morska Kõpu -> Półwysep Kalana -> Przylądek Haldi – > Pärna
Haapsalu
Jedną z atrakcji jaka przyciągnęła nas do tego niewielkiego miasteczka są ruiny zamku z XIII w. I czwartego dnia naszego wyjazdu, możemy obejrzeć go z bliska. Zajmuje ogromny teren udostępniony jako otwarta, miejska przestrzeń. Nie ma co ukrywać, jest już w sporej ruinie, szczególnie mury, choć to co pozostało robi wrażenie. Na jego terenie znajdziemy jeszcze gotycki kościół katedralny również z XIII wieku (restaurowany w XIX/XX wieku). Samo miasteczko skromne, choć z długa historią. Po raz pierwszy wzmiankowane w 1279 roku, kiedy to stało się na nieomal na 300 lat siedzibą biskupstwa Saare-Lääne. Budynki z tego wczesnego okresu stoją do dziś. Według przewodnika wytwarza się tu słynne koronkowe Haapsalu sall (szale z Haapsalu).
Już na wyjeździe niespodzianka. Nie spodziewaliśmy się tu zobaczyć drewnianego, zabytkowego dworca kolejowego. Powstał w 1905r. Może dlatego, że od początku XIX wieku Haapsalu cieszy się sławą uzdrowiska? Obecnie już nie używany, wykorzystany jest na wystawę zabytkowego, głównie poradzieckiego taboru kolejowego.
W kierunku na wyspę Hiiumaa
Co dalej? Nasz pomysł na podróż obejmował w tym momencie przedostanie się na wyspę Hiiumma potem Saaremaa. Nie sprawdzałem wcześniej informacji nt promów i gdy jeszcze w Tallinie przeglądam stronę przewoźnika praamid.ee – niespodzianka: jest weekend i wszystkie możliwe do rezerwowania bilety są wykupione. Znajduje się tam również wzmianka o tym, że na promie jest pula miejsc bez rezerwacji, na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Tego problemu, nawet sezonie nie ma poza weekendami – lista rezerwacyjna zajeta w mniej niż 50% nawet na następny dzień.
Co zrobimy? Pojeździmy po ciekawych miejscach w okolicy i pojawimy się pod promem na wyznaczona godzinę. Przepłyniemy? Dobrze. Nie? Pojedziemy dalej w kierunku Saaremy, tam kursów promowych jest zdecydowanie więcej.
Zamek Ungru
I niespodzianka, przy głównej drodze w kierunku portu coś co sprawia, że musimy się zatrzymać i obejrzeć to z bliska. To co przyjdzie nam zobaczyć to budowla powstała w latach 1893-99 staraniem Ewalda von Ungern-Sternberga. Wapienne ściany ozdobione mistrzowsko rzeźbionymi detalami w kamieniu, w tym szeregiem dekoracji barokowych były niegdyś dokładnymi kopiami barokowych okien zamku Merseburg, z dalekiego Halle w Niemczech (z budowli tej pochodziło więcej inspiracji dla budowniczych). Co ciekawe, kamienna wieża ze smukłą barokową iglicą byłą pomniejszoną kopią wieży kościoła św. Mikołaja w Tallinie. Do 1899 roku zamek przeniesiono pod dach, a wieża otrzymała reprezentacyjny hełm. Potem prace wstrzymano z powodu braku pieniędzy.
Legenda głosi, że za budową zamku kryła się smutna historia miłosna: hrabia Ungern-Sternberg zakochał się w córce władcy zamku Merseburg, która obiecała spędzić w rodzinnej posiadłości całe życie. Hrabia obiecał jednak zbudować dokładnie taki sam zamek jaj jej rodzinny. Budowa zamku została jednak wstrzymana, gdy ukochana hrabiego nagle zachorowała i zmarła.
Nigdy już go nie ukończono. Stojący kilkadziesiąt lat zamek zaczął popadać w ruinę w latach czterdziestych XX wieku. W 1968 roku dowódca pobliskiego lotniska wojskowego podjął decyzję o wykorzystaniu ruin do budowy pasa startowego. Zanim miejscowym władzom udało się powstrzymać rozbiórkę zburzono 2/3 jego murów.
Pokręcimy się zatem jeszcze w poszukiwaniu wspomnianego wojskowego lotniska i pasów startowych utwardzonych resztkami zamku. Nie wiele po nich pozostało, poniszczone hangary, resztki schronów…
Prom
Pół godziny przed planowym wypłynięciem promu ustawiamy się w kolejce na wjazd oznaczonej „bez rezerwacji” i czekamy. Miejsc starczyłoby jeszcze dla kilku aut. Uff.
Cerkiew i szkoła w Kuri
Po wyjeździe z promu od razu staramy się zjechać z głównej drogi, kierując się szutrówką na północ, ku miejscowości Kuri. Jej nazwa w języku estońskim jest tłumaczona jako ZŁO, dlaczego? Nikt już nie pamięta… Mamy ciepły, letni dzień. Postanawiam przepuścić motocyklistów za mną, przecież i tak jedziemy wolno i przystankami co chwile na zdjęcia. Cóż, podziękowali a potem pył spod ich kól jeszcze długo unosił się nad droga.
Sama cerkiew, już w sporej ruinie. Nie wiele o niej wiadomo, internet i przewodniki nie chcą zaspokoić naszej ciekawości. Inaczej jest w kwestii pobliskiej szkoły. Uczyli się w niej chociażby Bernhard Aleksander Tuiskvere (Tiismann), światowej sławy leśnik, pisarz początków XX wieku Konstantin Koklat, czy przedwojenny, lewicowy polityk Artur Piht. Powstała w roku 1885 z inicjatywy Ryskiego Bractwa Piotrowo-Pawłowskiego jako szkoła średnia. Obecny budynek to efekt prac w latach 1888 – 1891 według projektu architektów I. Dmitrijevskiego i P. Knüpffera.
Soera Farm – muzeum etnograficzne
Już wcześniej na trasie napotykamy murowany młyn holenderski z połowy XIXw. jednak celem na dziś jest farma Soera – gospodarstwo wiejskie z XIX wieku z wieloma doskonale zachowanymi budynkami z epoki. Najstarsza część farmy z pierwszej połowy XIX wieku to stodoła z sąsiekiem z ubitej ziemi służce do omłotu. Co znajdziemy tu jeszcze? W pełni wyposażona chatę, saunę dymną, paargu lub lepiej znana jako letnia kuchnia, magazyn, piwnica, wozownię, kuźnię. Wszystko zwiedza się samodzielnie z przewodnikiem w postaci zalaminowanych kartek z opisem w wybranym języku.
Port Roograhu
W trasie biegnącej szutrowymi szlakami w oczy rzucają się kolejne małe wiatraki, rozrzucone wśród pól. Tuż przed portem do którego zmierzamy – ciekawostka – lotnisko! Dlaczego chcemy odwiedzić mały port zagubiony za hiiumskim wybrzeżu? Restauracja! Bardzo dobre dania rybne i nie tylko polecamy.
Muzeum Farmy Mihkli
Tego skansenu nie planowaliśmy odwiedzić. Zaciekawił jednak drogowskaz kierujący w boczną, szutrową drogę. Na jej końcu znaleźliśmy gospodarstwo szwedzkiej rodziny, wysiedlonej z farmy na południową Ukrainę w 1781 r. Dlaczego? O tym już nie znalazłem informacji. To co dziś możemy zobaczyć to budynki powstałe gównie w XIX wieku. Ich ostatni właściciel, Joosep, mieszkał w nich jeszcze w latach 80-tych XIXw. Po jego śmierci gospodarstwo stopniowo przekształcono w muzeum, w którym można obejrzeć warunki życia niezmienione od 180 lat.
Latarnia morska Tahkuna & Pomnik ofiar katastrofy promu Estonia
Do tego miejsca nie zmierzamy ze względu na jedna z najpiękniejszych latarni na wyspie. Fakt, bardzo zadbany teren, wewnątrz na każdym piętrze wystawy ale to co sprawia, że miejsce to jest ważne to pobliski pomnik. Powstał w miejscu, gdzie fale wyrzuciły pierwsze ciała ofiar katastrofy promu „Estonia” z 1994 roku. Na miejscu zastaniemy pochylona ku morzu ramę stalową wewnątrz której zawieszono krzyż z dzwonem, uderzeniem w który każdy może uczcić pamięć zmarłych. Na podstawie monumentu umieszczono współrzędne wraku statku oraz data wydarzenia. Katastrofa promu „Estonia” to jedna z największych powojennych tragedii XX wieku. Według doniesień na pokładzie było 989 osób: 803 pasażerów i 186 członków załogi i tylko 137 z nich uratowano. Pomnik w Tahkuna nazywany też „Dzwonem Duszy”, podobno dzwoni podczas burzy, jakby wysyłał wiadomość z morza. Sam dzwon ozdobiono twarzami czworga dzieci, patrzących w każdą stronę świata. Żadne z dzieci poniżej 12 roku życia nie przetrwało katastrofy…
Muzeum militarne w Tahkuna
Już po drodze zauważycie wiele bunkrów i umocnień – świadków IIWŚ. Do muzeum zaprasza umieszczony przy drodze, pilśniowy czołg pomalowany zielona farbą. Momentami to co zobaczymy przypomina bardziej militarny szrot ale jest też sporo sprzętu wojskowego, wiele historycznych przedmiotów, ubrań, broni, do zwidziana podziemny schron. Jednak to co najciekawsze to niemieckie kroniki filmowe wyświetlane na okrągło na TV. Zobaczymy na nich stop-klatki z miejsc z wojennych czasów i jak te miejsca wyglądają teraz. Zobaczymy też nieukrywana radość miejscowej ludności po wejściu niemieckich żołnierzy. Rosjanie byli wszak tu okupantami a miejscowym było bliżej do Finów i Niemców właśnie.
Latarnia morska Kõpu
Jedna z najstarszych latarni morskich na świecie, będąca w ciągłym użyciu od czasu jej ukończenia w 1531r., wybudowana na szczycie Tornimägi (68 metrów), najwyższego wzgórza wyspy. Jej zwiedzanie jest w pełni zautomatyzowane. Bilecik kupujemy w pobliskim sklepie z pamiątkami, potem do wnętrza wpuszczają nas elektronicznie sterowane bramki. U podnóża budynku możemy obejrzeć plansze przedstawiające rozwój budowli od prostej, kamiennej bryły na która wchodziło się po drabinach, po stan obecny. Dziś stanowi wizytówkę i znak rozpoznawczy wyspy (więcej o latarni – link)
Półwysep Kalana
Podczas przygotowywania trasy na mapie wypatrzyłem niesamowite miejsce, wąski kamienny cypel wybiegający daleko w morze. A tuz obok plażę Nazywana Paradise. Zachęcająco? Na miejsce dojechać można raczej trudna terenowa droga nad samym morzem, potem zostawiamy auto przy budynku bazy serferów i już pieszo na wspomnianą, kamienna mierzeję. Ciekawe miejsce, fale uderzają w nią z obu stron jednocześnie…
Obok mamy jeszcze miejsce oznaczone jako Suudlemise Peatus Rand (przystanek całowania na plaży). Jednak droga do tego miejsca oznaczona jest jako prywatna. Całusy uskutecznimy zatem w innym, urokliwym miejscu…
Przylądek Haldi
Przeglądając na mapie wybrzeże wypatrzyłem to miejsce jako takie z łatwym dojazdem i możliwym pięknym widokiem za zachód. Tak, latem na moment gdy słońce skrywa się za horyzontem trzeba trochę poczekać (po 22.00) ale warto było. Samo miejsce jest dosyć odludne wiec nadawałoby się na dziki biwak. Dobry dojazd z drogą kończącą się przy jakiejś opuszczonej konstrukcji. W takcie naszego pobytu mięliśmy gości w postaci młodych ludzi, którzy z małymi nożykami wycinali jakieś roślinki, nie zapytałem co zbierali.
Pärna
Już po z mroku docieramy do portu promowego z którego mamy nadzieję dotrzeć na pobliska Saaremę. Czy to się uda? Jak zwykle strona internetowa przewoźnika nie nastraja optymistycznie. W samym porcie jest nawet multimedialna kasa ale mówi dokładnie to co strona www – brak miejsc. I setki kamperów! Czy czekają na prom? Plan zatem mamy taki, żeby popłynąć tym najwcześniejszym, po szóstej rano. Może śpiochy nie wstaną i popłyniemy jednak? Dzień kończymy w maluteńkim domku, przypominającym mijane wcześniej przystanki autobusowe. Ma on jednak jedna poważną zaletę – łazienka!
DZIEŃ PIĄTY
Kościół św. Olgi w Leisi -> Muzeum etnograficzne w Angla -> Metskula – cerkiew -> Klify Panaga -> Latarnia morska Kiipsaare
Czy ciężko było wstać o piątej rano? Tak. Czy to się opłaciło? Jak najbardziej. W kolejce dla aut „bez rezerwacji” nie było nas wielu. Zatem po krótkim rejsie jesteśmy na największej estońskiej wyspie. Lądujemy w porcie Triigi i chcemy jeszcze pokrążyć po wybrzeżu, odespać wczesna porę dnia ale jest weekend, sporo ludzi na darmowych kempingach, jedziemy dalej.
Kościół św. Olgi w Leisi
Duża, murowana budowla zamknięta jest na ogromna kłódkę. Z tego co wyczytałem w przewodniku powstał w latach 1871-1872. Jego bryła to popularny, standardowy projekt ryskiego architekta Heinricha Scheela. Podobno wewnątrz znajduje się kilka dzieł sztuki, które zostały uznane za zabytki kultury.
Muzeum etnograficzne w Angla
Do tego miejsca chcemy dotrzeć „od zaplecza”, szutrowymi drogami. I to się opłaci, napotkane ładne widoki to możliwość zatrzymania się w każdej chwili, wyjścia z auta, zrobienia zdjęcia. Samo muzeum ciekawe, niektóre wiatraki udostępnione do zwiedzania. Jednak jeśli wam się spieszy wystarczy popatrzeć z zewnątrz. W środku zobaczycie to co zawsze w takich miejscach czyli etnograficzne pamiątki podobne do tych jakie widzimy wszędzie.
Metskula – cerkiew
Plan na dalszą podróż to objazd wyspy po obrzeżach. Wracamy zatem na północ w kierunku klifów Panaga. Jazda mniejszymi drogami to niespodzianki. Tym razem – na drodze urokliwa drewniana cerkiewka pobudowana w 1915r z drewna. Jak wszystkie tutaj zamknięta, opuszczona.
Klify Panga
Jeśli tak jak my będziecie chcieli je zobaczyć nie ma sensu pchać się do miejsca oznaczonego na mapie jako ich lokalizacja. Znajdziecie tu w sezonie sporo ludzi i ścieżkę nad urwiskiem z której widać tylko krawędź i niewiele więcej (podobno jest też drabinka do schodzenia ale jej nie widzieliśmy). O wiele bardziej interesujący jest terenowy szlak, którym dojechać można autem do podnóża klifu a potem spacer przy lustrze wody z urwiskiem nad głową. Panaga to najwyższy z klifów na wyspie, którego wysokość dochodzi do 20 a długość około 2,5 km.
Latarnia morska Kiipsaare
Tym razem to co lubimy najrzadziej – puste szutrowe drogi. Tak pojedziemy aż na półwysep Undva, z fajnym widokiem na otwarte morze. I to co tu jest najpiękniejsze, dojeżdżamy do samego lustra wody, możemy tu nawet biwakować, nad samym Bałtykiem, jechać drogą wzdłuż brzegu. To jest w Estonii super. Dalsza droga to plan na odwiedzenie bardzo nietypowej latarni. Kiipsaare kiedyś stała na lądzie, teraz wśród wód Bałtyku. Żeby tam dotrzeć można długo wracać naokoło lub pojechać droga oznaczona jako trudna. Jest suche lato wiec te „trudności” to kilka kałuż do przejechania. O bardziej mokrej porze roku gdy torfy przez które wiedzie szlak namiękną – może być naprawdę wymagająco.
Do latarni nie można dojechać autem. Jest raczej nie daleko, raptem 4,5km ale… można wypożyczyć rowery. Przyjemna przejażdżka. Potem zamiast zostawiać pojazdy mogliśmy przepchać je przez piach i znów jechać ale nie wiedzieliśmy o tym. Za to uskuteczniliśmy fajny spacer brzegiem morza. Jest to dosyć popularne i chętnie odwiedzane miejsce. Może dlatego że tak efektowne? I fajna plaża z żółtym piachem o co nie tak łatwo tutaj?
Sama latarnia wykonana z betonu w 1933 roku ma wysokość 25 metrów i w momencie powstawania ulokowana była około 100–150 metrów od brzegu. Erozja spowodowała, że obecnie znajduje się w morzu, w odległości ok. 50 m od plaży a obmywające ja fale doprowadziły do jej przechylenia. W latach 50. XX wieku została wyłączona z użytku i pełni już tylko rolę punktu orientacyjnego. Co ciekawe po 2008 roku zmiana kierunku działania fal morskich spowodowała jej wyprostowanie.
I o byłoby na tyle tego dnia. Pędzimy szutrami w kierunku na południe w okolice Kurresare. I jeszcze jedna niespodzianka na trasie. Młody lis spotkany na drodze jest fanem motoryzacji i chętnie pozuje do zdjęć.
DZIEŃ SZÓSTY
Kurresare -> Kościół sw. Jakuba w Püha -> Kościół Świętego Marcina w Valjali -> Muzeum Wsi Muhu w Koguvie
Zanim dotrzemy do Kurresare po drodze olbrzymi pomnik ku czci żołnierzy radzieckich i nagrobki z gwiazdami. Miejsce upamiętnia nocną bitwę pod Tehumard z 8 października 1944 roku, jedną z najkrwawszych bitew II wojny światowej w tym rejonie. Zderzyły się tu wojska radzieckie zbliżające się do Sõrve i kolumna niemiecka wycofująca się z Kuressaari. Monument jaki widzimy powstał w 1966 roku, według projektu architektów/rzeźbiarzy Riho Kulla, Matti Varik i Allan Murdmaa. W języku estońskim i rosyjskim widnieje na nim napis: „1941-1945. Żołnierzom radzieckim — obrońcom i wyzwolicielom Saaremy”. Estończycy jednak obecnie maja chyba inny pogląd na ta sprawę.
Kuressaare
Miasto nie jest duże, najlepiej zostawić auto gdzieś w pobliżu centrum (my znaleźliśmy spory parking, jest oznaczony na trasie) i przemieszczać się po starówce i w okolicach zamku pieszo.
Najważniejsza budowlą jest tu oczywiście twierdza, której wybudowanie dało początek powstaniu osady. Początkowo niewielki zamek (zbudowany w końcu XIII wieku), po powstaniu nocy świętego Jerzego (nieudana próba rodzimej, estońskiej ludności wyzwolenia się w latach 1343-45 spod duńskiego i niemieckiego zwierzchnictwa), przebudowano w wielką twierdzę z wewnętrznym dziedzińcem, często wykorzystywaną jako rezydencję biskupa. Budowę zamku zakończono około 1400 r. W XV wieku główną twierdzę otoczono przednią twierdzą, która w XVI-XVII wieku została przebudowana w ziemne umocnienia z czterema potężnymi narożnymi bastionami.
Co znajdziemy tu obecnie? Bardzo duże muzeum z eksponatami o tematyce historycznej, od pradziejów po czasy współczesne. Kto chciałby obejrzeć wszystko dokładnie, musi zarezerwować sobie na to bitych kilka godzin.
Samo miasto nazywane do 1917r. Arensburgiem pełniło już od średniowiecza funkcję ważnego centrum wymiany handlowej. Prawa miejskie uzyskało w 1563 r. jednak za sprawą m.in. zamulenia portu na początku XVII w. straciło na znaczeniu handlowym. Odkrycie leczniczych właściwości wydobywanego w miejscowej zatoce błota morskiego na początku XIX w. przekształciło Arensburg w znaną miejscowość letniskową, jedną z najpopularniejszych w Estonii.
Kościół sw. Jakuba w Püha
To kolejne miejsce którego nie planowaliśmy a jednak i tu szczęśliwie poprowadziła nas droga. Sama świątynia jest bardzo skromna. Pochodzi z XIII wieku i pierwotnie zbudowano ją jako kościół obronny. Obecnie jest jednym z najstarszych budynków na wyspie. W czasie wojny inflanckiej został spalony przez wojska rosyjskie i niewiele z pierwotnego wyposażenia przetrwało. Obecny wystrój to dzieła miejscowych artystów z końca XVIIIw.: ołtarz dłuta Gottfrieda Böhme i malowidło ołtarza Ludwiga von Sassa. Świątynia jest na co dzień otwarta i można ją bez problemów obejrzeć.
Obok niej zlokalizowana jest jeszcze piwnica przedstawiająca historie lokalnej ludności, wysiedleń przez sowietów oraz pomnik upamiętniający odzyskanie niepodległości.
W tej okolicy chcielibyśmy opuścić asfalt i poszukać egzotyki w małych drogach i miejscowościach z dala od głównych tras. W ten sposób znajdziemy chociażby monument upamiętniający Aleksandra Saaniku, siłacza z tych okolic, którego nazywano Suur Tõll od imienia legendarnego olbrzyma z podań ludowych. Podobno uniósł na raz 16 chłopa!
Kościół Świętego Marcina w Valjali
Do planu podróży dodaliśmy go ponieważ uważa się go za najstarszy kamienny kościół na Saaremie i prawdopodobnie najstarszy zachowany kościół w Estonii. Jego budowę rozpoczęto w 1227 roku i przez lata rozbudowywano, utrzymując jego obronny charakter.
Na pierwszy rzut oka wygląda nie specjalnie, ściany zewnętrzne w szarych zaciekach, wnętrze typowo w tutejszych kościołach mało ozdobne i akurat tu w zielonych nalotach. Ale warto przyjrzeć mu się dokładniej. Znajdziemy wówczas jeden z najbardziej unikalnych dzieł rzeźbionej kamieniarki w krajach bałtyckich. Na uwagę zasługuje chociażby chrzcielnica, jeden z najstarszych przykładów rzeźbionej kamieniarki w Estonii. Uczeni uważają, że został wykonany dla katedry w Haapsalu, ale jakimś cudem później trafił do Valjali. Jest bogato zdobiona rzeźbami romańskimi, podobnymi do tego, co można spotkać m.in. w północnym portalu katedry w Rydze.
Wyspa Muhu
Dalej pojedziemy już szybko i asfaltowo. Na kolejna wyspę dostaniemy się już połączeniem lądowym (z Saaremaa łączy Mhu grobla) i tu mamy zmianę pogody – niestety zaczęło padać. Póżna pora sprawiła również że takie miejsca jak Wiatrak Eemu, Farma Nautse Mihkli czy Muzeum Wsi Muhu w Koguvie są zamknięte.
Muzeum Wsi Muhu w Koguvie
Zaletą skansenu w Koguvie jest to, że nie jest to obiekt zamknięty, ogrodzony. Ubieramy kurtki, zostawiamy auto na ogromnym i pustym o tej porze dnia parkingu i zaczynamy nasza podróż pomiędzy zabytkowymi zagrodami. Przewodnik podaje, że to co oglądamy jest jednym z najwybitniejszych przykładów estońskiej architektury chłopskiej. Niegdysiejsza wieś ma dość wyjątkową historię. Mieszkali tu wolni chłopi, którzy nigdy nie byli poddani pańszczyźnie. Warto wiedzieć, że tutejsze muzeum zostało otwarte już w 1973 roku w miejscu urodzenia pisarza Juhana Smuuliego na farmie Tooma. Niestety nie kupimy biletów ani nie zajrzymy do żadnego z czterech gospodarstwach w którym się mieści. Wszystko zamknięte.
Jeszcze spacer do pobliskiego, małego portu i będziemy opuszczać wyspę, a wkrótce i Estonię. O prom już się nie obawiamy. I słusznie. Wprawdzie nie zdążyliśmy zabrać się na ten który sobie wybraliśmy ale… w międzyczasie podstawiono dodatkowy, poza rozkładem dla tych którzy nie mieli rezerwacji.
DZIEŃ SIÓDMY
Poprzedniego dnia już szybką, asfaltową opcją przemieściliśmy się aż za miasto Parnawa w kierunku ostatniego miejsca jakie zobaczymy tutaj. Docieramy w okolice miasta Pärnu, gdzie miejscowi pokazali nam dojście do ciekawego mostu wiszącego rozpiętego na rzece Parnawa. Jednak nie on jest główna atrakcja dnia.
Park Narodowy Soomaa
Założono go 1993 roku poprzez połączenie istniejących wcześniej obszarów chronionych: rezerwatu oraz torfowisk Kikerpera, Öördi, Kuresoo i Valgeraba. W 2005 roku dołączono torfowisko Riisa. Obejmuje obecnie powierzchnię 398,84 km² z czego ponad połowa jego obszaru to torfowiska (51%), ale też łąki zalewowe (5%) i lasy (44%). Do wyboru dla odwiedzających przygotowano tu osiem ścieżek, różnej długości, w zróżnicowanym terenie, rozrzuconych na sporym obszarze, wiec trzeba coś wybrać. Gospodarze u których mieszkaliśmy polecają trasę NR1 przez torfowisko Riisa. Korzystamy z tej rady i spędzamy naprawdę fantastycznie czas spacerując przez różne środowiska, od lasu, przez torfowiska niskie i wysokie dochodząc do miejsc gdzie roślinność dopiero zarasta ciemną, torfową wodę.
I to byłby właściwie już koniec przygody w Estonii gdyby nie Tori i jego kościół.
Kościół Pamięci Estońskich Żołnierzy w Tori
Świątynia położona nad brzegiem Parnawy powstała w 1854 roku. W czasie odwrotu w roku 1944 armia niemiecka spaliła kościół. Odbudowy podjęto się dopiero w 1990 r. Na archiwalnych zdjęciach widać, że w sali kościelnej rosły wówczas już spore drzewa. Kościół został konsekrowany w 2001 r. jako pomnik wszystkich ofiar II wojny światowej i obecnie jest znany jako Kościół Pamięci Estońskich Żołnierzy. Od tego czasu tradycją stało się rozpalanie przez estońskich wojskowych pochodni i wysyłanie ich po całym kraju w dzień św. Jerzego (23 kwietnia) i ponownie w Dniu Zwycięstwa (22 czerwca). Surowe ściany w jego wnętrzu wypełniają pamiątkowe tablice, popiersia ważnych oficerów, tablice oraz… krypty na przyszłe prochy bohaterów.
Jeszcze ostatni rzut oka na najstarszą w Estonii stadninę w której wyhodowano lokalną rasę konia Tori zapoczątkowaną w 1892 roku sprowadzeniem z Polski do krzyżowania ogiera Norfolk-roadster Hetman i już musimy wracać. Jeszcze dziś będziemy w domu…