Toskańska wyprawa 2013
Już po wszystkim. Stoimy w korku za Częstochową. Jakaś kraksa ciężarówki i jeszcze nie w domu. A za nami 4000 km i podróż do Toskanii. Jak to się zaczęło? Na szperaniu w sieci i poszukiwaniu fajnej bazy wypadowej czyli domek dla trojga. Taki na szczycie góry w małej miejscowości Montaio, u bram Chianti w Toskanii się wyszukał. Cena przystępna, klimat starego X-XI w zamku, basenik – zapowiada się bosssko. To jednak za parę dni.
Na początek ruszamy przez Wawe i pierwszy wieczorny postój w Grazu (link). Ciekawe, drugie co do wielkości miasto w Austrii, z architekturą gdzie nowe się ze starym miesza. Na dzień dobry nie przypadło mi jednak jakoś do gustu. To dopóki jednak dzień nie schował się za horyzontem gór by wpuścić w wąskie uliczki atmosferę wieczornych świateł, kawiarnianego klimatu zabawy i spotkań. Łazimy do późna. Przyjemny wieczór.
–
–
Rano rozpędzamy się i kilometry szybko uciekają. Postoje realizowane na austriackich parkingach bardzo przyjemne. Bo miejsc parkingowych dużo, bo toalety i ławeczki. I rozłożyć się z biwakiem jest gdzie. Zatankowane paliwo w Grazu → najtańsze podczas całego wyjazdu. Tylko 1,399 Eu za litr. Potem będzie tylko drożej, bliżej 1,70 lub więcej.
Dzień mamy zakończyć w San Marino. Kilometrów nie jest dużo, powinniśmy być wcześnie ale nie będziemy. Na trasie na na Rimini korek. Niby omijamy bokami ale wszyscy omijają i jedzie się ciężko. I jeszcze szybka przekąska w amerykańskim barze z literka M. Lokalnie → sałatki z makaronem :). U nas tego nie dają …
Podjeżdżamy do miasta skrótami przez pola i widok na górę jest przepiękny.
San Marino zaskakuje bardzo pozytywnie. Organizacja, ład i porządek. I ludzi niewiele bo turyści z uzdrowisk nadmorskim zjedli tu obiad, zrobili zakupy i już pija drinki w swoich hotelach. Słońce zachodzi krwawo nad górami. Z miejskich murów widać światła kurortów i połyskujący blask morza… Cisza, spokój mało ludzi… bosko.
–
–
Rano jeszcze zwiedzamy zabytkowe wieże i mury i obiad żeby zdążyć przed 13 zanim przyjadą tłumy. I już nas nie ma ….
W drodze paliwko na stacji SHELLa. Ludzie tankują ale człowieka w okienku nie ma. Siesta. Trzeba rozkminić automat. Powierzamy mu nasze euro i mamy paliwo. Małymi, wąskimi drogami droga schodzi powoli. Ale widoki ładne i warto. I już czeka nas domek. Przejeżdżamy obok tablicy Carvigilia – brama Chianti i za parę km jesteśmy w Montaio. Trafić nie trudno, miejscowość jest na mapach nawigacji. Wyasfaltowana droga prowadzi aż na szczyt góry na której trzy domy na krzyż i kościół obok którego znajdujemy zamek. Wita nas hindus ? Doskonały angielski i rysy twarzy na pewno nie lokalne … Uprzejmy bardzo, prowadzi na pokoje a tam grube, kamienne mury, ogromny młyński kamień i basenik, wprawdzie plastikowy, jednak basenik 😉
–
–
Zwiedzamy pobliskie miasteczko Carvigila. Mają sklep sieci COOP w teatrze miejskim 8) zlokalizowany. I ładny ryneczek, i szykują się do jakiejś uroczystości czy festynu bo kramy się rozkładają, i muzyka gra. Będzie ją potem słychać wieczór cały na naszej górze. Obiadu zjeść na razie nie ma gdzie, bary i restauracje czynne OD 20tej!!! Mamy kuchnie, poradzimy sobie.
–
Następny dzień i sześć kolejnych – zwiedzamy.
Nigdzie daleko. Okazało się, że daleko pojechać się nie da bo drogi wąskie i jedzie się długo i niespiesznie. Toskańskie widoki piękne ale nie uległem ich urokowi. Sporo jeździ się w zieloności lasów i egzotyki w tym tyle co w Bieszczadach. Szczególnie gdy w nawigacje wbić krótką trasę i szutrami, przez góry 30 km w siedem godzin jechać. Lasem…
Ale co najpiękniejsze tutaj to historia, gdzie się nie obruszyć stare, toskańskie miasto z zamkiem, klasztorem lub kościołem. Na przykład zaszwędawszy się do Gaiole na budynku ratusza miejscowy artysta namalował mapę z okolicznymi atrakcjami i w niewielkim oddaleniu kilkanaście ciekawych budynków ładnie odwzorował. I wszystko warto odwiedzić, i wszystko świadectwo długiej historii toskańskiej ziemii.
I jeszcze winiarnie… Bo mieszkamy przecież u wrót rejonu gdzie w pękate butelki z plecionką wlewa się to słynne, czerwone wino. Opatrzone czarnym kogutem, uznawane jest za najlepsze włoskie. Zaglądamy do jednego z takich miejsc. Stary dom zrośnięty bluszczem, wiele półek zastawionych rożnymi specjałami, w tym i oliwa w bańkach, puszkach, butelkach. Nie tanio… Gospodarz zachwala, namawia na odwiedziny i w przyszłym roku bo pokoje ma, jak wszyscy zresztą tutaj…
–
–
Zobaczymy jeszcze też najbardziej znane toskańskie miasta Sienę i San Gimignano, Ventimigilie, Cortone (Florencję, Pisę, Pistoię obeszliśmy już w innej podróżny) Pojedziemy też dalej, do Pitigliano. To już nie tak blisko więc nabieramy szybkości na autostradzie, żeby popatrzeć tylko z daleka na wyniośle górujące nad okolicą Orvieto, przemknąć przez Borghetto nad jeziorem Lago di Bolsena. A potem jeszcze Etruskie cmentarzysko w Sovanie, i bazylika z XI-XII w.
–
SIENA
SAN GIMIGNANO
VOLTERRA
PITIGLIANO
SOVANA – KATEDRA
SOVANA – GROBY ETRUSKIE
LORO CIUFENNA
Gdzieś w drodze
–
Parę dni i już się trzeba pakować, pożegnać dzwony kościelne które między 7 a 21 odmierzały nam czas w Montaio.
–
–
Ale nie wyjedziemy jeszcze całkiem… jeszcze w drodze powrotnej zajrzymy do Vinci. Tego Vinci w którym zamieszkiwał słynny Leonardo. Popatrzeć z wysokości wieży na okolice, zajrzeć do muzeum poświęconego jego wynalazkom.
–
–
Po drodze drogowskaz na Santuario di San Bernardino. Droga nam się kończy, remont więc zaglądamy do sanktuarium. To kolejne małe miasteczko zawieszone gdzieś w skałach z XIX wiecznym kościołem. Plac, przystanek autobusowy, bar i…. puste domy. Tu już nikt nie mieszka, kolejne opuszczone mieszkania są przerabiane na lokum dla turystów. I w takim jednym znajdujemy nocleg.Potem dalej na na La Specje i jeszcze dalej do Cinque Terre. Widok na zatokę i miasto przecudowny. Zatrzymujemy się i tak jak dotychczas wyjmujemy miejscowe pieczywo, mortadele ser i zajadamy te przekąski zastępujące brak otwartych restauracji w porze sjesty. Na słynne, nadmorskie miasta Monterosso, Vernazza, Riomaggiore, Corniglia i Manarola popatrzymy tylko z daleka. Szlaban na wjeździe (tylko dla mieszkańców i gości) i bez parkingu.
–
CINQUE TERRE
–
Opuszczamy Włochy. W drodze zahaczymy jeszcze Satbbionete. W popołudniowej porze pusto tu pusto, mało turystów, zero miejscowych. Założone to miasto w XVI w zbudowane zostało „na raz” od razu w myśli renesansowych zasad idealnego miasta. Całość zamknięta w bastionach, regularnie rozplanowana. Na jednej z uliczek starszy pan zaprasza do antykwariatu. To książę Moretti. W ładnie odnowionej kamienicy ma naukładane w stosy antykwaryczne skarby które po kolei pokazuje, pokazuje, pokazuje… Na szczęście pojawili się nowi ciekawscy bo starszy pan nie chciał nas wypuścić… (link)
–
–
Noc planowaliśmy w Salzburgu, nie udało się dojechać. A więc z autostrady i pierwsza miejscowość z brzegu i już jesteśmy w gospodzie w Kirchbichl. Tyrol, 200 letnia historia, ciemne piwo…
–
***
Nad ranem już autostrada.
I tak ciągiem aż do późnej nocnej godziny
I już witamy się z opuszczonym na prawie dwa tygodnie futrzakiem.
I porozkładać tylko rzeczy
I pozostaje powspominać, pomarzyć o następnym wyjeździe gdzieś daleko, gdzie codzienność daje się zapomnieć wśród egzotyki i uroków nowo poznanych okoliczności …
CZYTAJ TEŻ