SORRENTO – podróż we włoskie klimaty 2006
Zapraszam do zapoznania się z moich wrażeń z podróży na półwysep sorentyński, na która wybrały się dwie rodziny z dzieciakami w wieku 3-6 lat.
Trasa przejazdu:
Warszawa – Pszczyna
Pszczyna – Payerbach
Payerbach – Pisa
Pisa – St. Agata
na miejscu
– Sorrento
– Positano
– Amalfi
– Pompeje
– Capri
– St. Agata – okolica
Powrót
St.Agata – Barberino
Barberino – Payerbach
Payerbach – Warszawa
termin – 15-29.08.2006
transport – auta
noclegi – po drodze jak popadnie,
na miejscu – domek rezerwacja Interhome
historia, lokalizacja i opis ciekawych miejsc – w odnośnikach,
Warszawa
15. sierpien 2006 – pierwszy dzień wymarzonej wyprawy. Pakujemy się w auta – dwie rodzinki z dzieciakami i w drogę. Jest 6 rano – Warszawa. Pędzimy luźna jeszcze o tej porze trasa łazienkowska. I tutaj poraz pierwszy przydaja się krótkofalówki. Przed wyjazdem mieliśmy dylemat – kupić 2 sztuki? Jakie? Te słabe – nie bedzie zasiegu i z rozmów nici. Porzadne 5W sa nielegalne. Mozna je dostać ale moga byc problemy. Radio CB? Na jeden wyjazd – nieee. W końcu pozyczamy dwie stare stacje 0,5W i… jest niezle. Przydaja się zaraz po kilku kilometrach. Napominam brata zeby tak nie pedził, 120 w miescie mimo ze to przelotówka to dużo. Zaraz za nastepnym wiaduktem misie z suszarkami, ale my juz zwolniliśmy…
Jedziemy na 7 dni do St. Agata na półwyspie Sorentyńskim. W drodze zamierzamy spedzić nastepne 7 dni. Dziwne? Nie do końca. Dzięki temu pokonywane odcinki są krótsze i jest troche wiecej czasu na zobaczenie czegos po drodze. A jeszcze maluchy lepiej zniosa krótsze odcinki jazdy.
Pszczyna
Pszczyna – historia
Pszczyna – lokalizacja
Pszczyna – kamera internetowa
Rozbijamy wyjazd tam na cztery etapy. Pierwszy przystanek Pszczyna. Zaczynamy od zobaczenia zapory i Zbiornika Łatka znajdujacego się na północ od miasta. Przyjemny spacerek i widać ładna panorame pobliskich gór – jednak zasłaniaja ja drzewa. Zchodzimy z zapory do pobliskiego lasu. Z błogiego zadowolenia wyrywa nas strażnik, wyskakujacy z krzaków i kategorycznie domagajacy się opuszczenia zamknietego podobno terenu. Współczuje mu. Siedział biedak cały dzień w budce bez toalety. Zaszył się na chwilke za potrzeba a tu turyści psia jego… stresuja go 🙂
Dojeżdżamy do Pszczyny. Ciekawe miasteczko a jego największą zaleta jest wielkość. Po zatrzymaniu się w okolicach centrum wszędzie mozna dojść piechota w – nie przesadzajac – 5 minut. Jako zapalony pstrykacz jestem zawiedziony.Największy atrybut miasta Zamek Pszyński – w remoncie (opis i historia). Na szczęście tylko elewacja. Zwiedzamy wnętrza. W zamku urządzone jest muzeum wnętrz pałacowych. Szczęśliwym zrzadzenie losu z zawieruchy II wojny światowej ocalało ponad 80% wystroju. Na podstawie przekazanej przez rodzinę książąt Hochberg von Pless dokumentacji fotograficznej odtworzono wnętrza magnackiej rezydencji z przełomu XIX i XX wieku, w tym apartamenty cesarza niemiec Wilhelma II, który wraz ze swoim sztabem przebywał w zamku w czasie I wojny światowej w latach 1914-1917.
„Cysorz to mial klawe życie” 🙂 Przepiękne. Ciekawie jest przyglądać sie luksusom ze schyłku XIX w. W zamku rezydował Jego Cesarska Mość a do mycia w łazience miał tylko miskę i dzbanek z woda (no nie tyko – była tez łazienka kąpielowa z wanna).
Widząc ściany wyłożone trofeami myśliwskimi trochę mi szkoda tych setek saren i jeleni wyrżniętych w imię przyjemności CK mieszkańców pałacu.
Ukradkiem robię zdjęcia. Niestety – zgubiło mnie zaufanie do plastikowego pieniądza. Mam tylko trochę złotówek (akurat na bilety), euro na wyjazd i karte Visa a za fotografowanie tez sobie liczą (więcej niż za wejście całej naszej rodzinki). Chętnie zapłacę ale przecież nie wrócę na miasto zeby szukać bankomatu! (Żona sie krzywi a dzieciaki już nudzą). Miasto chwali się, że muzeum w zamku „zalicza się do grupy najczęściej odwiedzanych muzeów-rezydencji w Polsce”. Szkoda, że nie szarpnęli sie z tej okazji na terminal do kart.
Ze względu na dzieciaki chcemy obejrzec skansen. Przykra niespodzianka – czynny do 12 !? Decydujemy się na spacer po parku pałacowym. Ładnie zaprojektowany i z rozmachem, tylko trochę zaniedbany.
A potem nocleg w hotelu PTTK. Były areszt śledczy proponuje pokoje z łazienkami w niewygórowanych cenach. I ten klimat: budynek z czerwonej cegły, pokoje z połączonych starych cel więziennych (nasz składał się z trzech, widać po kolebkowym suficie i wnękach po starych drzwiach). Ciasnawo kiedyś tu było
🙂
Rano, skoro świt w drogę. Na granicy przepuszczają nas nawet nie zaglądając w paszporty i pędzimy dalej. Kupujemy winiety na czeskie autostrady. Okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie zaopatrywaliśmy się w korony. Handlarz tuz przy granicy bardzo niechętnie przyjmuje ojczysta walutę, wolałby złotówki i dodatkowy zarobek na wymianie. Po drodze bardzo przydają się krótkofalówki. Można pogadać i uzgodnić awaryjne zatrzymanie czy trasę bez konieczności dawania znaków światłami czy klaksonem. Przydają się az za bardzo. Nieznający sprzętu ustawiłem aktywowanie nadawania głosem. Załoga z drugiego auta na żywo odsłuchiwała nasze wygłupy i skubańce nic nie powiedzieli ze maja taka atrakcje :-/
Payerbach
Payerbach – położenie
Nocleg u Witolda Burcharda
Dojerzdzamy do Payerbachu. Pogoda świetna. Zamiast cieszyć się jednak z uroków tej podalpejskiej miejscowości ruszam na poszukiwania… nocnika. Gdzieś nam sie po drodze zapodział. Muszę kupić coś w pobliskim miasteczku. W Gloggnitz obchodzę wszystko, co może oferować tron dla mojego małego króla. Moj niemiecki już zardzewiał od nieużywania. Pytam o kinder klozett(nocnik to das Nachttopf – teraz już wiem :). Mimo wszystko dogaduję się i udało mi sie nawet jeden znaleźć… dla Barbi. Jednym słowem tutejszy interes nocnikowy leży. Zatrzymujemy się u Witolda Burcharda. Miły człowiek i stara sie pomóc ale nawet on nie zdawał sobie sprawy ze tutaj tego towaru brak. Nie ma juz małych dzieci.
Witold ma duży dom tuż nad rzeka i wynajmuje w nim pokoje. Jest bardzo sympatycznie, polecam. Standard może nie ***** ale po przygodach w miasteczku doceniam możliwość dogadania się w najbliższym mi z języków. Wito lubi pogadać z gośćmi szczególnie gdy przyjeżdżają z Polski. Opowiadał jak tu trafił ociekając z jedna walizka w stanie wojennym. Jak musiał sobie radzić w obcym kraju, bez znajomości języka i pieniędzy. Polak potrafi więc i on dał sobie radę, zapuścił korzenie, jednak za Polska tęsknił. Podobno na starym moście na przejściu granicznym w Cieszynie słychać było kiedy jest już się w Polsce. Przejeżdżające auto stukotało na połączeniach. Po 7 była już ojczyzna. Wito odwiedzając kraj już w lepszych czasach liczył, kiedy wreszcie…
Zwiedzamy miasteczko. Jest bardzo sympatyczne, w większości stara zabudowa pamiętającą jeszcze XIXw. Pobliska rzeka bardzo czysta i bardzo rwąca. Tuż przy zabytkowym wiadukcie, przy którym mieszkamy – stary wagon kolejki elektrycznej. Na zamieszczonej w oknie kartce właściciel zaprasza na otwarcie knajpki w pociągu. Tylko data … Mit o niemieckiej solidności legł w gruzach – to było kilka dni temu a remoncik jeszcze trwa.
Siadamy wieczorem w ogrodzie Wita. Potok cicho szumi, trawka sie zieleni, austriacki bier powoli spływa do szklanek. Jest miło. Czuć bliskość Alp. Jest dość chłodno a mamy sierpień.
Autostrada
Autostrady
austriackie na www.autostrady.pl i wikipedii oraz niemieckojezycznej members.a1.net
włoskie na www.autostrady.pl i włoskiej www.autostrade.it/
Rano, skoro świt ruszamy w drogę. Pogoda fatalna. Ciągle pada. podczas kilku naszych poprzednich wyjazdów tez równo padało. Zaczynamy wierzyć w zła passę i pecha. A może następnym razem Egipt? To sie Arabowie ucieszą jak im sprowadzimy deszcz :-). Po drodze do granicy remonty. Jedyny plus, że nie ma korków ani bramek opłat – wystarczyła jedna winietka kupiona jeszcze na granicy w Cieszynie. Przekraczamy granice Włoska o czym świadczy duża tablica z Italia w kole z gwiazdami na niebieskim tle oraz bramki poboru kwitów na płatną autostradę.
Bardzo widać różnicę między nawierzchnia dróg w obu krajach. Włoskie wykonane z nowej, specjalnej masy, maja ta zaletę że woda wsiąka w pory asfaltu i wypływa bokiem. Różnica polega na tym, że pomimo ulewy jedzie się sucha droga a np w Austrii – w chmurze wody wyrzucanej przez koła innych aut (tak jest w każdym razie na A2 na Graz i Villach).
Za Alpami pogoda bardzo sie poprawia. Jazda znakomita do pierwszej bramki poboru opłat za Wenecja. Potem znowu gładko w kierunku Florencji .Niestety dzieciaki nie znosza najlepiej dużych prędkości i co jakiś czas trzeba sie zatrzymać zeby je przewietrzyć. Minusem takiej jazdy jest również brak możliwości zrobienia postoju w ciekawych miejscach po drodze. Wielokrotnie mijamy fantastyczne miejscowości i chciałoby się zatrzymać i przespacerować chociaż – ale trzeba pędzić. Z drugiej strony lepiej spokojnie obejrzeć jedno mjejsce na końcu trasy niż wszystko oglądnać byle jak. Ponadto zeby zobaczyć wszystko – na to nie wystarczy dwa tygodnie. I drogi lokalne sa duzo wolniejsze. Próbowaliśmy kiedyś takimi jechać i zrezygnowalismy pokonujac 50km w godzine.
Dużym plusem tutejszych autostrad jest sposób poboru opłat – bramki umieszczone sa dopiero na zjazdach, dzieki czemu mozna jechać cały dzień bez zwalniania. Największym minusem, poza cena – słabe oznakowanie. Dużych tablic z ilością kilometrów do miast po drodze właściwie niema. Sa malutkie tuz przed miejscowością. Same zjazdy oznaczone dobrze ale zbliżając sie trzeba się ostro orientować, zeby nie przegapić właściwego. Nawigacja lub pilot na siedzeniu obok z mapa – koniecznie potrzebne.
Pomimo opinii iz Włosi jeżdżą szybko i niebezpiecznie da się zauważyć, że większość nie przekracza dozwolonej prędkości. Może z tego powodu ich drogi sa najbezpieczniejsze w Europie? (Ponad tydzień bez wypadku śmiertelnego – rekord). W trasie jesli widać bardzo szybkie auta to zwykle Niemcy (na ich autostradach ograniczenie prędkości do 130km/h jest ZALECANE a nie konieczne).
I ciekawostka – pierwsza autostrada na świecie powstała właśnie we Włoszech (łaczyla Mediolan z Verase).
Pisa
Pisa – historia
Pisa – położenie
Po drodze zastanawiamy się nad miejscem postoju. Florencja to piękne miasto, ale trzeba sie liczyć z tym, że utkniemy w korkach. Zanim znajdziemy hotel zrobi sie późno i ze zwiedzania nici. Trochę dalej jest Pisa – dużo mniejsza i przez to łatwiejsza do spenetrowania. Decyzja zapadła. Dojeżdżamy do miasta. Jest sosta więc nie ma ruchu. Spokojnie parkujemy i idziemy zwiedzać. Zbliżamy sie do centrum, juz widać mury obronne ale za nim do nich dotrzemy – morze straganów, straganików i handlarzy. Większość to dłubiący w nosie ciemnoskórzy synowie Afryki, oparci leniwie o swoje stragany. Właściwie z zewnątrz nie widać murów tylko stoiska. Przedzieramy się przez tłum i giniemy w rzece ludzi. Za murem – zaskoczenie – ile tu miejsca. Piazza del Duomo (plac katedralny), znany również jako Piazza dei Miracoli (plac cudów) to jeden wielki, zadbany trawnik. Znajdują się tu najważniejsze monumenty Pisy: galeria w północnej części Camposanto (święte pole), Cappella del Pozzo, baptisterum, znajdujące się przed katedra S. Maria Assunta i Krzywa Wieża. Wszędzie multum ludzi. I policjanci systematycznie przepędzający ludzi z trawy w alejki. Chwila… i ludzie znów rozkładają sie na zielonym, lub masowo podpieraj krzywa wieże do fotografii. Właściwie oprócz obejrzenia wszystkiego z zewnątrz nie ma sensu próbować gdziekolwiek wejść.
Wszędzie dłuuuuuuugie kolejki (na Krzywej Wieży z oczywistych powodów jednocześnie moze przebywać tylko 40 osób).
Wyjazd rodzinny ma swoje ograniczenia. Wszystko musi być uporządkowane i na czas, również posiłki. Szukamy jakiejś fajnej knajpki. Wszędzie tłok. I jest jedna na uboczu – całkiem luźna. Zostajemy i zamawiamy – oczywiście dania włoskie. Ojczyzna pizzy jak bacie kocham… najgorszy placek jaki udało sie nam zamówić w zyciu. Moze dlatego tu tak luźno? A swoja droga nie ma co wymagać – pizza w tradycji włoskiej to danie śmieć – z tym co akurat zbywało w domach biedoty. U nas w kraju – o to inna sprawa – ekskluzywna, śródziemnomorska potrawa (polecam pizze Hokus Pokus w barze pod ta sama nazwa w Białymstoku – rewelacja).
Wieczorek sie zbliża, szukamy hotelu. Wszędzie tablice z nazwami ale my sieroty niczego nie możemy znaleźć. Po długich poszukiwaniach bierzemy pierwszy z brzegu My Hotels Galilei***** – raz sie żyje. Duży, przestronny, podwójny apartament. Żeby ktos jeszcze powiedział jak wyłączyć klime, niby sierpień ale wieczorem chłodno + klima = bardzo chłod
no (a do przykrycia tylko prześcieradełko). Jedziemy na miasto na zakupy. Godzina 21, podobno zycie towarzyskie w Itali ożywa wieczorem. Nie w Pisie. Tu wszystko juz zamknięte. Tak samo było w zeszłym roku w Diana
Marina (okolice Genui). Wieczorem jesli zdążyliśmy przed 20 dobiec do jakiegoś lokalu to mogliśmy ewentualnie wyżebrać ciastko przed zamknięciem. Nici z posiadówek i ko
lacji.
Śniadania podają tu od 6.00. Przychodzimy punktualnie. Kucharz zapewne juz nas nienawidzi. Oczywiście standardowe dodatki takie jak płatki, jogurty, pieczywo juz sa ale na dania ciepłe trzeba poczekać.
Sorrento – pierwsze spotkanie
Sorrento – kamera internetowa
Sorrento – historia
Sorrento – położenie
Bez większych przygód docieramy do Neapolu a stamtąd kierujemy sie na Półwysep Sorentyński. Wszedzie super widoki, pedzimy jednak do st. Agata zeby zdazyć odebrac klucze w lokalnym biurze Interhome. Jest wcześnie, zostajemy więc w Sorrento i na obiad. Trzeba jeszcze wykupić śmieszny, kolorowy kwit opłaty parkingowej (duża, kolorowa kartka ze zdjeciem i polami do zdrapywania 1g=1EU). Siadamy przy stoliku w przepieknie połozonym lokalu: na tarasie na szycie skarpy, z widokiem na Wezuwiusz, Neapol i stromy, skalisty brzeg. Z błogiego stanu zadowolenia wyrywa nas kelner. Bardzo przeprasza ale kucharz ma przerwę, zapewne obiadowa do 18-tej. Moga nam podać wyłacznie napoje. Nie czekamy, głodny Polak to zły Polak więc szukamy jakiejs jadłodajni. Wszędzie podobnie – pozamykane. Wreszcie jest mały sklep spożywczy, w którym właścicel również gotuje. Rezygnujemy, ale nie znajdujemy nic innego więc przepraszamy się z lokalem i zasiadamy w plastikowych fotelikach na zewnątrz, w ogródku. Menu jest bardzo krótkie ale smakowite.
Sant`Agata
Jedziemy do St. Agata. Mamy szczegółowa mapę całego półwyspu, drukowana ze strony michelina na domowej drukarce i pracowicie sklejonej (dzieło mojego brata) z zaznaczonymi ciekawymi miejscami, wypatrzonymi na zdjęciach satelitarnych. Pomimo to bładzimy ale ze tu wszedzie jest blisko – nie ma obawy, zdarzymy. Droga jest zabójcza. Składa się z samych zakrętów a gdzieniegdzie trafia sie sfrustrowany miejscowy i wyprzedza ślimaczących się polacco. Zatrzymujemy się w Marciano i rozgladamy za znakami. Wypatrzył nas miejscowy Polak, starszy pan i pomaga w zorientowaniu sie co i jak. Opowiada, że przyjechał tu do pracy i zasuwa na budowie. W ciekawym miejscu ma prace bo widoki i klimat nieziemski ale nie zazdroszcze. Widać, że cięzko pracuje i odmawia sobie, żeby naskładać dla rodziny w kraju.
Jesteśmy w St. Agata. Do naszego domku pilotuje nas młody chłopak na skuterze. W pewnym momencie zatrzymuje sie i pokazuje zjazd na boczna drogę. PIANO, PIANO mówi i jedzie w tym kierunku. Przez radio brat pyta nas – co to znaczy? Po chwili słysze, że juz wie. Ja też. Przed nami waska dróżka po zboczu – tak mniej więcej na 1 auto + 10 cm zapasu. Z jednej strony jest wysoka ściana tarasu a z drugiej skarpa i jeszcze drzewa oliwkowe na skraju. Zatrzymuję się żeby złozyć lusterka. Pooowoooluutku dojezdzamy na mały parking wśród oliwek. Zbieramy graty i idziemy za przewodnikiem. Po chwili domek i znów pełne zaskoczenie. Bajeczny widok na morze, przed domkiem kawałek ślicznego, wykoszonego i soczystego trawnika, domek nowiutki, z zaluzjami i siatkami na komary, pełne wyposażenie w lodówke, pralke, kuchnie. Ogólnie bardzo super – łacznie z niska ceną. Jedna wada – brak klimatyzacji. Jeśli będzie goraco, trudno tu bedzie wytrzymać. Na razie pogoda super i nie za ciepło. Właściwie tak jak latem u nas, w dzień ciepło – wieczorem dosyć chłodnawo i komary rabia aż miło. Wychodzimy jeszcze na spacer. Przedmieścia więc oprócz kilku domów i dospodarstw nic niema.
Positano
Positano – kamera internetowa
Positano – historia
Positano – położenie
Rano śniadanko, pakujemy sie już do jednego auta (6 osób – trochę ciasno ale nie będziemy jeździć szybko) i w drogę. Pędzimy z zawrotna szybkością 40-60 km/h. Wiecej sie nie da z powodu zakrętów i bajecznych widoków z okien. Co chwila zatrzymujemy sie, żeby cyknąć zdjatko. Dojeżdżamy do szosy nadmorskiej. Jest w miarę szeroko, gdzieniegdzie zatoczki dla turystów ale wszędzie pełno ludzi. Niektóre dodatkowo zajete przez stragany. Sama droga bajecznie przyklejona do stromej ściany. Dojeżdżamy do miasta. Nauczony doświadczeniem z Sorrento zatrzymuje się na pierwszym wolnym miejscu do parkowania. Trzeba wykupić kwit w automacie identycznym do tych w centrum Warszawy. I na plaze. Idziemy schodami w dół, idziemy… idziemy… idzemy… a morza jak nie ma tak nie ma. Idę przodem i widzę wychodzące z malutkiego pensionatu dwie kobiety z obsługi. Niestety nie potrafimy sie dogadać. Bardzo chca pomóc, ale zrezygnowany stwierdzam, że nie dogadamy sie, chyba, że po polsku. „A dlaczego nie po polsku?” – słysze. Pełen szok. Okazuje się, że to Słowaczki na saksach. Dobrze idziemy, tylko to jeszcze kawałek. Już na miejscu wybieramy plazę publiczna (czytaj darmowa) Nie jest bardzo gorąco wiec obejdziemy się bez stolika, parasolki itp. Tuż przy plaży łodzie rybaków, zakryte pokrowcami i punkt pomocy medycznej dla tych, którym zaszkodzi słońce. Jak wszędzie i tu plączą sie czarnoskórzy handlarze. Woda cieplutka i czysta. Niestety do chodzenia konieczne i niezbędne sa klapki z dwóch powodów:
1 – stopy bardzo bola od łażenia po kamieniach,
2 – kamienie bardzo się rozgrzewają.
Zbliża sie godzina 15 wiec rozglądamy sie za jedzonkiem. Wszystko pozamykane. Bar na plazy również, tylko z zaplecza słychać i czuć, że cos gotuja – DLA SIEBIE. Klniemy na czym swiat stoi takie podejście do interesów i turystów. Trzeba wracać – schodziliśmy bardzo długo, ile bedziem wchodzić z dziećmi? Postanawiam, że sam pójdę po auto i przyjadę po wszystkich na dół. Nie można zabłądzić. Przez miasto tak naprawdę biegnie tylko dwie drogi jednokierunkowe – do Amalfi i z Amalfi. Reszta to schody w górę lub w dół.
Jedziemy do domku obiadek zrobić sobie we własnym zakresie. Po drodze mijamy nieczynne bez wyjatku bary i restauracje.
Pompeje
Pompeje – historia i zabytki
Pompeje – lokalizacja
Zastanawiamy się czy będziemy na siłach obejrzeć to starożytne, słynne miasto. Kilkugodzinny spacer w upale – tego nie wytrzymają dzieciaki. Ale być tutaj i nie obejrzeć Pompei? Pakujemy sie do auta i jedziemy. Pogoda tego dnia nienajlepsza ale to dobrze – będzie chłodniej. Oczywiście droga na Pompeje tak oznakowana, ze musieliśmy się zgubić. Dzięki temu obejrzeliśmy centrum miasteczka Castellamare. Korki i ciasnota niemiłosierne. Przejeżdżaliśmy obok portu i nie było jak sie zatrzymać zeby tam zajrzeć. Sama droga do Pompei i miasto Nowe Pompeje szkaradne.
Dojeżdżamy na miejsce i szukamy parkingu. Nie ma z tym problemu. Na drodze co chwila stoja naganiacze i zapraszają. Jedziemy dalej i znajdujemy miejsce bardzo blisko, tuż przy wejściu na teren muzeum. Jeszcze kolejeczka po bilety i już jesteśmy w środku.
Pompeje – tyle się o nich czytało, widziało i słyszało, że chce sie to wszystko zobaczyć już tak z bliska. Wchodzimy Bramą Stabia. Zwiedzanie zaczymamy od koszar Gladiatorów i Teatru. Potem Spacerkiem Via Stabiana do Term i dalej Forum, Bazyliki, Światyń Jowisza i Apollina. W miedzy czasie pada ale akurat wtedy korzystaliśmy z baru na terenie miasta. Nareszcie można coś zjeść i pomimo południowej pory nie ma sosty! Nasz chłopczyk zasypia i przenosimy go do wózka. Niestety rodzice z dziećmi nie maja łatwego zycia. Kółka wózka utykaja pomiedzy głazami z których zbudowana jest droga. Powoli brniemy dalej. Zagłębione ulice plus głazy do przechodzenia na druga stronę sugeruja co działo sie z nieczystościami na codzień i jak tu musiało jechać z nocników wypróźnianych na ulice. Na kamieniach głebokie slady po kołach wozów. Przechodzimy dalej do Bramy Herkulańskiej, Nekropoli i Willi Misteriów. Czujemy niedosyt. Bylismy na terenie miasta dosyc długo a tak niewiele zobaczylismy. Szczerze powiedziawszy jesli ktoś chciałby obejrzeć dokładnie miasto powinien przeznaczyć na to cały dzień. Dla nas to raczej jak mily spacer.
Wracamy w kierunku domu. Zatrzymujemy się jeszcze po drodze na plaży. Wypogodziło się i jest goraco. Przyjemnie bedzie popływać. Plaża publiczna zaraz za Castellamare wyróżnia się wyjątkowym zaśmieceniem i bardzo drobnymi kamykami, właściwie piaskiem co jest tu nietypowe. Na miejscu powtarza się historia z Positano. Podchodzi do nas czlowiek i zawzięcie cos tłumaczy po włosku. Ja no capisco i wcale nie chcac z nim rozmawiać odpowiadam po polsku. Na co tenże dawaj po rosyjsku. Znowu brat słowianin. Parasole sa płatne – 2 euro. Ok – płace, mówie jak w naszym jezyku mówi się na parasol. Odchodząc słysze jak Włoch przy kasie powtarza sobie obce słówko.
Tuż przed Sorrento problem – kapeć w tylnym kole. Zakładamy zapas i rozgladamy sie za wulkanizatorem. Znajdujemy punkt Motogumo na stacji paliw w samym centrum miasta. Nawet dobrze oznaczony. Standard obsługi identyczny jak w kraju. I ku mojemu zdziwieniu cena również – 5EU. W międzyczasie nasze kochane panie zwiedzaja pobliskie stoiska, co przynosi efekt w postaci miejscowej specjalności – likierów.
Capri
Capri – historia i opis
Capri – lokalizacja
Capri – wspomnienia z podroży naszych rodaków
Przygotowując się do wyjazdu umieściliśmy wyspę jako żelazny punkt programu wycieczki. Dziś pora się z nia zmierzyć. Wyruszamy wcześnie rano samochodem do Sorrento. W mieście jak zwykle nie ma gdzie auta wcisnąć wiec zjeżdżamy do samego portu. Wyruszamy z Marina Piccolo z którego wychodza promy i wodoloty do innych miejscowości w Zatoce Napolitańskiej. Na dole ciekawostka – parking w jaskini. Nie za tanio ale po podzieleniu na dwie rodziny da sie znieść. Obsługa zabiera kluczyki i sami wjezdzaja autem. To nawet lepiej. Tyle sie tu napatrzyłem na porysowane tutejsze auta, ze mam satysfakcje ze żaden miejscowy narwaniec nie bedzie sie próbował zmieścić. Kolejka do kas – kupujemy biletto passaegeri w liniach Marittime Partenopee. Koszt 12EU dorosli i 7,5 EU dzieci w jedna stronę. I juz biegniemy do wodolotu. W środku bardzo przyjemnie. Wiekszość ludzi, dla widoków próbuje ulokować sie na górnym pokładzie. My idziemy od razu na dolny. Jest wygodniejszy (miękkie kanapy wokół stolików). Ruszamy. Niesamowicie szybkie sa te maszyny. Płyniemy wzdłuż bardzo wysokiego, skalnego klifu. Na klifach, jak na całym tutejszym wybrzeżu co jakiś czas baszty. Dopływamy do portu.
W porcie rozgardiasz i tłumy ludzi. Organizujemy mała naradę wojenna. Do wyboru mamy wiele ciekawych miejsc:
Najbardziej znana,przyciagajaca na Capri juz od XIXw niezliczone rzesze turystów | ||
Klasztor zbudowany w XIVw, | ||
Ruiny jednej z 12 willi posięconych bostwom olimpu, zbudowanych przez Cesarza Tyberiusza. Najbardziej okazała i bogata z nich, położona na szczycie Monte Tiberio. | ||
Jedna z największych willi wybudowanych przez Tyberiusza, rozciagajaca się po nabrzeżu morskim Gradola, obejmujaca również Lazurowa Grotę w której urzadzono światynię poświęcona nimfom | ||
Połozone na zboczu Gory Solaro – wzmiankowane juz w 1400 r a rozbudowane w XVII wieku (dobudowano zakrystię i dzwonnicę). | ||
Najbardziej znana promenada na wyspie: droga wypełniona wieloma wspaniałymi willami i zakończona tarasem widokowym, który wychyla się rozległa panorama na południowe zbocze wyspy i Marinę Piccola | ||
Formacje skalne wypiętrzajace się z morza w pobliżu ladu. Przez erozyjna działalność wody i wiatru maja ostre kształty. Najbardziej znane sa skały znajdujace się w pobliżu Capri, przy wejściu do Marina Piccola | ||
Pagórkowatym obszar między Monte Tuoro i Tiberio, na zboczu wschodnim wyspy Capri znany z Grotta di Matermania gdzie skonstruowana została światynia poświęcona nimfom, podczas pierwszej epoki imperium rzymskiego i dedykowana Mater Magna („Grande Madre”) lub też Cibele, bogini płodności | ||
Migliera | Miejsce widokowe polozone na południowo-zachodnim krańcu wyspy |
Pada decyzja – zaczynamy od Lazurowej Groty – reszta, jak się da. Dostać sie tam mozna na trzy sposoby. Najtaniej – autobusem (2,5 EU osoba, dzieci gratis), wygodnie – taksówka (100 EU!!!), szybko – łodzia z portu ale kolejka po bilety baaaardzo długa (6-9 EU osoba). Wybieramy autobus. Trzeba dosyć długo czekać więc zaczynam negocjacje z taksówkarzem. Cena jest sztywna i dodatkowo okazuje sie, ze moze nas zawieźc tylko do Anacapri. Eeee… Ustawiamy się grzecznie w kolejce na stanowisku. Podstawia sie autokar – poprostu maleńki. Widziałem już miniaturowe śmieciarki, ciężarówki, smarty w roli wozów policyjnych i niczemu sie nie dziwię – to wszystko musi sie zmieścić w tutejszych waskich uliczkach.
Zagadujemy miejscowych jak dojechać do Groty. Jest przesiadka w Anacapri. Autobus dosyc szybko wspina się po serpentynach przyklejonych do stromej skały. Z okien niesamowite widoki. Za Anacapri droga robi sie naprawdę waska. W niektórych miejscach miałbym obawy jadac swoja osobówka a kierowcy autobusów muszą sie tam minać. Czasami i oni nie daja rady i musza ustępować sobie drogi. Końcowy przystanek ulokowany jest na samej skarpie. Schodami w dół można dostać się do groty. Ustawiamy się w kolejce. Czekamy, czekamy, czekamy… Kolejka właściwie sie nie rusza! Okazuje się, że właściciele łodzi biorą turystów przede wszystkim od kolegów z łodzi przypływających z portu. Dają im zarobić bo czekając robiliby mniej kursów. A MY! W pewnym momencie ktoś sie opamiętał i kolejka gwałtownie się zmniejsza. Bite 2 godziny czekania, mamy nadzieje ze bedzie warto.
Pakujemy sie do łódki. Zabierają nas najpierw do kasy (4,00EU osoba + 4,10 łódka). Obok widzę pływaka – kolega pewnie tak się zniecierpliwił, że wpław zwiedza grote. Tak też mozna a na pewno jest szybciej. Wreście wpływamy. Karza sie bardzo pochylić bo wejście ciasne. Od czasu do czasu przychodzi tez duża fala i ci co wówczas wpływają lub wypływaja maja pecha – zalewa cała łódkę razem z pasażerami skulonymi na dnie. W środku cała tafla wody promieniuje błekitem. Zakręceni wioslarze wydzieraja sie w niebogłosy a pogłos jeszcze wzmacnia ich popisy. Jedno kółko i… już. Grota jest piekna. Przyznam szczerze, że liczyłem jednak na dłuzsza trase. Cała radość z wycieczki psuło równiez wspomnienie kolejki.
Wracamy na góre, autobus z przesiadka i juz jesteśmy w Capri, tym razem w centrum. Chodzimy waskimi uliczkami, wzdłuż ogródków restauracyjek i wystaw ekskluzywnych sklepów dla turystów. Stad mozna podobno w 30 min dojśc do Villi Jowis, albo Belvedere del Cannone skad widać wystające z wody skały Faraglioni, albo do Arco Naturale – malowniczej formacji skalnej, która mozna podziwiać ze specjalnie w tym celu wykonanych tarasów a po krótkim spacerze dotrzeć do Grotta di Matermania, albo…
Wszystko innym razem. Dla rodziny z dziećmi to i tak był meczacy dzień. Spacerujemy po mieście. Mijamy odgrodzone murami oraz przepięknymi bramami wille tutejszych mieszkańców. Przy każdym wejściu wmurowane kafelki z malowanym numerem willi oraz obrazkiem – skaliste góry wynurzajšce się z wód otaczajšcych wyspę, mapę Capri itp. Nawet nazwy ulic sa malowane na kafelkach. Centrum miasteczka to niewielki i ciasny rynek zastawiony licznymi stolikami z pobliskich kawiarni. Szukamy restauracji. O swieta naiwności! Tu również króluje sosta. Jedyne co można kupić to ciastka i lody. Schodami św. Franciszka przemieszczamy sie do portu. Tam dzieciaki moga do woli nabiegac sie na plazy. Woda chyba jeszcze bardziej czysta i błekitna niż gdzie indziej.
Wracamy do Sorrento. Na promie przeciskam sie wśród turystów szukajac dobrych ujęc. I niespodzianka – chyba co druga rodzina z Polski. W kazym razie jezyk nasz ojczysty na promie słychać bardzo.
Wracamy do domu. Obiadek zrobimy sobie na miejscu. Na Włochów nie ma co liczyć, zanim sie wyspia bedzie już 19-ta.
Kiedyś tu jeszcze wrócimy…
Amalfi
Amalfi – kamera internetowa
Amalfi – historia
Amalfi – lokalizacja
Kolejny dzień przed nami. W planach Amalfi – najstarsza z czterech (wśród których znajdowała sie jeszcze Pisa, Genua i Wenecja) republik nadmorskich Włoch. Wybieramy się droga, która jechaliśmy juz do Positano. Pomimo, ze już widzieliśmy te trasę jeszcze raz urzeka swoim pieknem. Szosa cały czas biegnie przyklejona do stromego klifu. Gdzieniegdzie mijamy strome zejscia do prywatnych, skalistych plaż. Na miejscu pomny doświadczeń z Positano tym razem zjezdam do samego portu. Jest parking na którym zatrzymują sie autobusy a dla aut osobowych miejsca pod blaszanym daszkiem. Zadaszenie nie chroni jednak od deszczu czy słońca. Co jakiś czas słychać jak uderzają w nie spadające kamienie. Piekna pogoda sprzyja plażowaniu. Jak zwykle rezygnujemy z lasu parasolek i szukamy miejsca w części bezpłatnej. I jak zwykle woda cieplutka i czysta.
Po szaleństwach w wodzie czas na zwiedzanie. Jedna z najciekawszych budowli w miasteczku jest wznoszaca się u szczytów schodów katedra. Uwieńczeniem wielokolorowej fasady kościoła jest kopuła z glazurowych kafelków. Brazowe drzwi kościoła pochodza z Konstantynopola i datuje się je na rok 1066. W kościele sa przechowywane relikwia – ciało świętego Andrzeja pochowane w krypcie. Najciekwasza częścia budowli to krużganki klasztoru Chiostro del Paradiso o wyraźnym arabskim klimacie, z białymi łukami.
Po przykrych doświadczeniach na Capri mamy dosc wszelkich grot więc rezygnujemy z Groty Szmaragdowej ukrytej w zatoce Conca dei Marini. W Amalfi warto jeszcze zajrzec do klasztoru kapucynów z XIIIw oraz Doliny Młynów gdzie wzdłuż doliny del Chiarito obejrzeć można wiele zabytkowych hut żelaza, papierni, cegielni, fabryczek ceramiki i młynów.
Spacerujemy po mieście. Niektóre boczne uliczki tak waskie i zabudowane, że właściwie to rodzaj tuneli z właczonym cały czas oświetleniem w posadzkach. Tak jak wszędzie tutaj również wielka ilość ozdobnej ceramiki wmurowanej w sciany. Sa to zarówno nr domów jak i sceny z historii miasta czy kapliczki. Po godzinie 12 życie miasta zamiera. Zamykane sa wszystkie sklepy i restauracje wiec jak zwykle nie ma co liczyć na tutejsza kuchnię. Powoli przemieszczamy sie do auta i pora do domu. W drodze zatrzymujemy się przy makiecie miniaturowego miasteczka pracowicie wkomponowanego w skalna zatoczkę.
Sorrento – spotkanie drugie
Sorrento – kamera internetowa
Sorrento – historia
Sorrento – położenie
Postanawiamy zwiedzić miasto. Pierwsze z nim spotkanie przebiegło w niesympatycznej atmosferze rozczarowania wszechobecna sostą. Jednak wkrótce wyjazd – warto zaopatrzyć sie w miejscowe specyfiki. Region słynie przecież z przepysznych likierów, które mieliśmy juz okazje próbować. Na początek trudna sztuka parkowania. Białe linie oznacza parkowanie bezpłatne, niebieska płacimy za postój, żółta linia-miejsca zarezerwowane. Trzeba się sporo najeździć. Jeszcze zdrapywanka na kwicie opłaty i udajemy się do centrum, składającego się z wielkiej ilości małych i waskich uliczek. Wszędzie ciasno od stoisk i mini ogródków restauracji. Na jednym z małych placów – niespodzianka. Mnóstwo wstążek i podwieszonych obrazków. Jakieś świeto religijne? Nie to złota 11 Włoch – nowe bozyszcza kraju.
Sklepy z likierami w róznych postaciach na co drugim stoisku. Oprócz tego cała masa tradycyjnych makaronów, które również laduja na dno naszych plecaków. Jak wszedzie tak i tu dużo ceramiki w postaci kolorowych płytek naklejonych na ściany. Także stoiska z kolorowymi wyrobami dla turystów. Zainteresowały mnie obrazki z miejscowymi pejzażami. Niestety cena powala z nóg 500EU
Czas na odwiedzenie plaży. Sorento, pomimo że jest miejscowością letniskową ma tylko dwie małe plaże przyczepione do stromych skał. Ciekawa jest też doroga z miasta. Poza asfaltową ulica mozna na dół zejśc tunelami wykutymi w skalach. Chwila odpoczynku i idziemy do portu. Z Marina Piccolo odpływaja promy i wodoloty do innych miast w zatoce a takze na wyspy. Mijamy ogromny, płatny parking dla skuterów. Bardzo wielu turystów je wypożyczą bo wszędzie sie wcisną i nie ma problemów z parkowaniem, również przy nadmorskich szosach. Idziemy z powrotem do miasta, gdzie w najlepsze trwa sosta. Jedyna czynna jadłodajnia to ta, gdzie bylismy pierwszego dnia. Jest upał. Właściciel ratuje nas mrożona herbata i woda. Jedzonko to niestety powtórka z rozrywki – ten sam sos w lasagne, canelloni jak i spagetti bolognese. Postanawiamy jechać na plaże – do miasteczka, które widać z okien naszego domku – Marina Del Cantone.
Autem jest bardzo blisko. Miasteczko tuż przy plaży posiada rynek zamieniony w calości na miejsca do parkowania. Dzieci nareszcie nie narzekają i są szczęśliwe. Postanawiamy spróbować nurkowania. W pobliskim sklepiku kupujemy maski i do wody. Niesamowita frajda. Woda czysta tak, ze widac wszystko od lustra po dno. Trudno sie pływa. Woda jest słona wiec bardzo wypiera ku powierzchni. Rada jest nurkowanie z kilkukilowym kamieniem.
Kompielisko w Marina Del Cantone jest ciche i spokojne. Nie ma tu zbyt wielu ludzi jednak wadą jest jego połozenie. Po południu nie ma tu słońca gdyż pobliskie góry rzucaja cień na zatoczkę. Jest juz późno ale postanawiamy pojeżdzić jeszcze po okolicy. Na drodze krajanie rozpoznaja rejestracje aut i ryczą WARSZAAAWAA ale nie ma jak sie zatrzymać zeby pogadać. Noc zastaje nas w Massa Lubrense. Robimy zakupy. Pomimo późnej pory nikt tu jeszcze nie śpi. W centralnym punkcie miasta, przy fontannie starsze panie na głos komentują skad jeseśmy. Dominuje opinnia, że jesteśmy russo.
St. Agata – okolice
Dziś rano robie sobie samotny wypad na pobliska górę na której znajduje sie opuszczony klasztor. Wyruszam skoro świt, jeszcze przed 7. Wokół naszego domku, na zboczu gęsto obsadzonym oliwkowymi drzewami gdzieniegdzie gospodarstwa. Wszystko jakieś takie zaniedbane. Drogi poza główna – to rodzaj ścieżek podobnych do tej która jechaliśmy do naszego domku. Idę szosa do miasteczka u podnóża góry. Po drodze mijam kontenery na śmieci – wszystkie zapiete łańcuchami. Trudno się dziwić, gdyby jakiś dowcipniś postanowił je zepchnąć pojechały by z górki chyba do samego Sorrento. Na budynkach bardzo dużo ozdobnych płytek ceramicznych (nawet kapliczki sa wykonane z kolorowych kafelków). Tutejszy region słynie z ich produkcji. Idę na skróty, schodami. Jest też droga asfaltowa ale ta wije się jak wstążeczka po zboczu. Tuz pod szczytem widać dawne slady upraw – porzucone i zaniedbane tarasy. Z domu juz dzwonią kiedy bede wiec jeszcze bardziej skracam i idę na przełaj. To nie była dobra decyzja – terasy sa wysokie, nawet na 2 metry i strome a trawa sucha i ostra. Jestem na miejscu i kontempluje panoramę. Góry na wschodzie całe w mgłach – bajecznie.
Następnego dnia wieczorem zabieram wszystkich na wycieczkę na górę. Jedziemy autem – będzie szybciej. Mijamy miasteczko. Na rynku zabawa w najlepsze – scena, zespół muzyczny, tańczący ludzie (kilka razy jechaliśmy tamtendy wieczorem i zawsze się tak bawili). Dalej niespodzianka – zakaz wiazdu. Pytamy miejscowych – tu zaczyna sie park narodowy ale mówia, żebyśmy jechali dalej. Zatrzymujemy się pod góra i dalej piechota. Na miejscu wspaniały zachód słonca i widoki na Capri, pobliskie nadmorskie miasteczko Marina Del Cantone oraz Sorrento i w oddali Neapol. Wracamy. W pobliżu słychać ujadanie psów i BARDZO PRĘDKO SIE ZBLIŻA!!! Nigdy wcześniej w aucie nie byliśmy tak szybko!!
Ponownie mijamy miasteczko – to Capo d`Arco. Jest po 22. Ludzie bawia się w najlepsze, małe dzieci wesoło biegaja po placu zabaw. Wcale im sie nie dziwię – wysypiają sie w dzień – wieczorem moga poszaleć. Dosłownie kraina wampirów 😉
Ostatniego dnia postanawiamy zwiedzić widziany wcześniej park narodowy. Niestety nie bardzo wiadomo co to za park. Przewodniki Pascala, które mamy sa o kant potłuc – zbyt ogólne. Dojazd tak jak poprzednio autem. Jest nawet zatoczka, w której juz ktos parkuje. Chwila na szczycie wzgórza i idziemy w kierunku cypla i dziwnej platwormy, która widać w oddali. Droga robi się coraz trudniejsza. Wysokie trawy zachodza na ścieżke i kalecza nogi. W Sorrento zdarzało mi się widzieć turystów z zakrwawionymi nogami ponizej kolan. Teraz juz wiem – to sa ci PRAWDZIWI turyści, chodzacy szlakami. Robi sie upalnie. Droga staje się coraz bardziej stroma. Nie damy rady dalej z maluchami – wracamy. Idziemy jeszcze w kierunku szczytu półwyspu i Capri. Dochodzimy do stacji geologicznej przy której mozna odpoczac i podziwiać panorame pobliskiej wyspy.
Jedziemy autem w kierunku Sorrento. Zrezygnowani spoglądamy na zamknięte knajpy, znów obiad w domu? I cud – jest, otwarta i z widokiem na Capri! (gdyby jeszcze nie ta fatalna antena telewizyjna). I bardzo dobrze gotuja. Współczuje kelnerkom – nienagannie ubrane w czarne kostiumy z białymi bluzkami. Mnie w samej koszulce na słońcu jest za goraco. Niestety – miejsca pod parasolami z trzcin już zajęte. Przy stolikach sami turysci, miejscowi o tej porze zapewne sa juz po obiedzie i spia w domach:)
Ostatnie pamiatkowe zdjęcia, zakupy w Sorrento i pora się pakować. Jutro powrót.
Droga powotna
Wyruszamy wcześnie rano. Aż do Rzymu jedzie się swietnie. Ładna pogoda i płynny ruch. Jednak potem cos zaczyna sie psuć. To jest ostatni weekend wakacji więc coraz wiecej osób wraca do domu. Za Florencja zaczyna być tragicznie. Poczatkowo myslałem, że moze jakiś wypadek, remonty – nic z tych rzeczy. Ruch spowalnia przy każdym wieździe na autostrade.
Kapitulujemy. Pierwszy zjazd i już jesteśmy w Barberino. Na miejscu dwa hotele i centrum handlowe. Niestety – pomimo, że i w hotelu i poza nim sa restauracje – zadna nie jest otwarta. Dobijajace sa te włoskie zwyczaje. Pytamy o coś czynnego. Kierują nas do centrum handlowego. Całość dosyć ciekawie zaprojektowana. Nie jakaś zwykła, przeszklona hala ale raczej małe miasteczko z fontannami, latarniami, ławeczkami. Bardzo ładnie. I JEST CZYNNA RESTAURACJA. Zamawiamy. Jedzenie niesmaczne i za duzo. Za wszystko licza tak, ze za te pieniadze mógłym chyba spedzić weekend z rodziną w Białowieży. Wszystko obliczona na naciaganie turystów niestety. W pobliżu bardzo sympatyczne centrum zabaw dla dzieci. Hustawki, rury do łażenia, zjeżdzalnie. Dzieciaki sa w niebowziete. Nasz syn również i to do tego stopnia, ze nie chce wyjść i dwa razy posiusiał sie ze szcześcia. Hotel, który wybraliśmy sympatyczny i do przyjęcia cenowo. Umawiamy sie rano na śniadanie.
Jesteśmy punkt 6.00. W recepcji przykra nowina – w niedziele śniadania podaja od 7.00. Tere-fere – nikomu sie nie chciało wstać. Jedziemy. Mimo wszystko pomysł z noclegiem był rewelacyjny. Dziś nie ma właściwie problemów, tylko pogoda się pogarsza i zaczyna mocno padać. Na szczęście tutejsza nawierzchnia sprzyja jeździe w deszczu – woda zupełnie nie pyli się z pod kół innych aut i jazda jest duzo pewniejsza i bezpieczniejsza.
Dojeżdżamy do granicy z Austria. Ponieważ nasz pobyt trwal ponad 15 dni trzeba kupic nowa winietę. Zakupu dokonujemy na pierwszym z brzegu postoju, na którym jest kantor i punkt sprzedaży opłat autostradowych. Droga na Gratz i dalej Wiedeń fatalna. Pada deszcz, wiec jedzie się w chmurze wody. Ponadto cały odcinek już od zeszłego roku w permanentnym remoncie (w zwiazku z poszerzaniem drogi zdejmuja i umacniaja całe zbocza pobliskich wzniesień). Zbliza sie pora obiadu. Wypatrujemy stacji benzynowej z restauracja. Zatrzymujemy się na pierwszej z brzegu i NARESZCIE CZYNNE!!!. Bokiem nam juz wychodziła włoska sosta. Na miejscu trzeba się przebrać. We Włoszech było ciepło – tu trzeba wydłubać z bagażu sweterki, polarki i po raz pierwszy od dłuższego czasu – długie spodnie. Restauracja z której uroków korzystamy to ogromny bar samoobsługowy z wielka ilością dań ciepłych, sałatek, zup i czego tylko dusza zapragnie. Jesteśmy w raju.
Do Payerbachu docieramy dosyć wcześnie, okolo 15 ale mimo to przepada nam lokalny festyn – był i sie właśnie skonczył. Pogoda nie bardzo sprzyja zabawie. Odwiedzamy miejscowa restauracje i piwiarnie. To nie Włochy, tu sie nie spi od 12 do czesto 18. Wszystko czynne – jaka to ulga. Na miejscu ponownie doświadczamy potegi słowiańskiego żywiołu. Obsługuja nas sympatyczne Słowaczki – idzie sie dogadać.
Wyjazd – przed 7. Wiedeń przejezdzamy błyskawicznie. Jest za wcześnie i pogoda nie sprzyja zwiedzanie
a szkoda bo po drodze tuz przy granicy czeskiej, jest ciekawe i z klimatem miasto Poysdorf (opis i lokalizacja), w której kultywowane sa tradycje winiarskie (okoliczne pola usłane sa winoroślami). Mijamy Czechy i juz Polska, w której po zimnej i deszczowej Austrii wraca do nas lato i słoneczko.
Jeszcze Gierkówka i jesteśmy w domu.
Czytaj dalej…