SARDYNIA 2022 – dzień 3 – pierwszy chwile na wyspie
Pierwszy dzień na wyspie. Dziś okaże się na ile crossover to auto które sprawdzi się na szutrowym szlaku. Czy 4×4 bez reduktora, z niewielkim prześwitem pomniejszonym przez bagaż i załogę wystarczy?
Dzień trzeci
Sant’Antonio Di Gallura – Roccia dell’Elefante – Altare Rupestre di Santo Stefano – Chiesa di Nostra Signora di Otti – Domus De Janas – Posada – Galtelli
Sant’Antonio Di Gallura, miasto od którego zaczynamy naszą podróż jest niewielkie. Raptem 1600 osób mieszkających w ładnych, kamiennych domach. Nie sprawia wrażenia, że jego historia rozpoczęła się dopiero na początku XXw. Jeszcze w latach pięćdziesiątych mieszkało tu zaledwie 750 osób, później sprowadziły się rodziny, rozproszone po okolicznych wsiach, osiedlając się do wokół starego kościoła. Prawa miejskie zyskało dopiero w 1979 roku a herb, dekretem Prezydenta Republiki, w 2000 r. Gdy spojrzycie ma mapę językową regionu zauważycie jak wielki wpływ na Sardynie odcisnęła Korsyka. Tu mówi się w gallurese, nazywanym przez niektórych dialektem języka korsykańskiego. Ponad sześć wieków odrębności sprawiło, że choć podobny, znacznie różni się dziś od korsykańskiego, poprzez sardyńską składnie ale i słownictwo zaczerpnięte również z katalońskiego i hiszpańskiego. Gallurese mówią również mieszkańcy miasteczka w którym mieszkamy i dla nich nazywa się ono Sant’Antòni de Calanzànos.
Według mapy znajdują się w nim pozostałości nuragów. Piesze przeszukiwanie okolicy nie ujawniło ich. Za to na wzgórze, na którym być może kiedyś były, nowa ścieżka wyłożona równym kamieniem wiedzie na szczyt z ładnym widokiem.
Vedetta Monte Pino, w drodze na tą górę zlokalizowana jest „Skała Słonia”. Ale nie ta, do której jeżdżą autokarowe wycieczki, tylko zagubiona, gdzieś na szutrowym szlaku. Po zjeździe z asfaltu znak ostrzegawczy, będziemy jechać droga leśną, bez oznaczeń i zabezpieczeń. Szuter jest jednak zadbany i raczej równy. Przeładowany crossover, szorujący brzuchem nisko ziemi czuje pomimo to każdy, wystający kamień. Dodatkowo szlak pnie się bardzo ostro w górę, szosowa opona nie zawsze ma przyczepność. Powolna jazda na jedynce bez reduktora…
Skała rzeczywiście wygląda bardzo efektownie. Cała okolica to wielka plątanina bardzo ciekawych, offroadowych szlaków, i to legalnych, jednak nie dla Suzuki SX4. Wracamy na asfalt.
Bocznymi drogami kierujemy się na miasto Oschiri. W jego pobliżu, na brzegu rzeki Rio Mannu, istniała osada, wzmiankowana w przekazach historycznych jeszcze w 1530 r. W XVI wieku wyludniła się pozostawiając po sobie tylko mały, kamienny kościółek Chiesa di Nostra Signora di Otti. Obecnie po renowacji, stoi w środku niczego, z ładnym widokiem na okolicę. Ze względu na prostotę i układ niektórych elementów architektonicznych przypisywanych sardyńskiemu stylowi romańskiemu jego powstanie datuje się na XII wiek. W jego pobliżu pojawiają się drogowskazy na domostwa skalne, określanych tu jako „domus de Janas”.
Równy asfalt kończy się szybko. Okolica jest ładna, jednak droga wśród dębów korkowych świeżo ograbionych z kory wkrótce staje się dosyć trudna dla crossovera. Jedziemy, wciąż nowe znaki podpowiadają, że jesteśmy tuż, tuż. Na miejscu znajdujemy małe, kamienne kopce z wykutymi wewnątrz pomieszczeniami. Powrotna droga okazuje się jeszcze trudniejsza. Wymyślony na sucho szlak jest zablokowany znakami zakazu wjazdu do lasu. Mała rundka po szutrach i znów jedziemy w kierunku Oschiri.
Altare Rupestre di Santo Stefano – położone na obrzeżach wspomnianego Oschiri przyciągnęło nas informacją o wielu „domus de Janas”, ale też obecnością rycin naskalnych, pozostałościami nuragów oraz, co najciekawsze: skały raczej niewłaściwie określanej jako „ołtarz”. Po przyjeździe okazuje się, że brama jest zamknięta na kłódkę. Szybki skok przez płot i już można zobaczyć wspomnianą granitową ścianę, w której wyżłobiono trójkątne i czworokątne geometryczne nisze. Kiedy ja wykonano? Na tą chwilę badania nie dały jednoznacznej odpowiedzi.
Obok wspomnianej skały wybudowano w końcu XVw roku kościół Santo Stefano. To co znajdziemy wyryte na jednej ze ścian to kolejne świadectwo kulturowej odrębności wyspy. Napis w dialekcie logudorskim, jednym z czterech głównych dialektów języka sardyńskiego, dokumentuje prace prowadzone przez rolnika Lorettu i zakończone 6 maja 1492 r. Obecnie językiem tym nadal posługuje się ok. 0,5 mln mieszkańców środkowej części Sardynii. Większość z nich zna oczywiści język włoski, ale na co dzień posługuje się właśnie logudorskim, także w piśmie. Co ciekawe przetłumaczono na niego w latach 1858–1861 nawet fragmenty Biblii.
Nielegalność pobytu na terenie obiektu nie sprzyja dokładniejszym oględzinom a szkoda. Znaleźć tu można przecież jeszcze pięć podziemnych nekropolii i kilka „domus de Janas”, datowanych na neolit (kultura Ozieri , 3500-2700 pne).
Mamy plan aby dotrzeć do docelowego Galtelli, wąskimi asfaltami przez góry. Niestety nieudany. Zaplanowana droga zablokowana zakazem wjazdu, zapewne uszkodzona. Karnie wracamy więc na główną trasę wiodącą nad morze. Ma to jeden oczywisty plus, będziemy przejeżdżać obok miasta Posada. Według przewodnika jest ono jednym z najstarszych zamieszkałych miast na Sardynii. To tu podjęto pierwszą próbę kolonizacji wyspy przez Rzymian, bowiem Diodorus Siculus wspomina o wysłaniu tu 500 rzymskich kolonistów między 378 a 377 pne., czyli na sto lat przed podbojem. W średniowieczu gdy na Sardynii istniały cztery, niezależne państwa o teren ten konkurowały Arborea i Gallura. Aby je zabezpieczyć Gallura w XII wieku obwarowała miasto murami oraz zbudowała zamek Fava określany później jako „multis proeliis clarum”.
Obecnie to niewielkie miasteczko, liczące około 3500 osób i malowniczo posadowione na skale pod zamkiem, to ciasne uliczki, kościoły poutykane między domami i twierdza z której szczytu roztacza się ładny widok na okolicę.
Galtelli osiągamy południową porą i ze względu na fakt iż nocleg mamy zaplanowany w zabytkowym centrum miasteczka atutem staje się niewielki wymiar naszego auta, które zwinnie przeciska się w ciasnych uliczkach i zakrętach. Samo miasto położone jest na zboczach góry Tuttavista oddzielającej je od morza. Na początku XI wieku, władcy z Gallury zbudowali tu zamek na wcześniej istniejących rzymskich fortyfikacjach. W 1296 roku miasto przeszło pod bezpośrednią kontrolę Republiki Pizy, a następnie pod panowanie Aragonii.
Obecnie miejscowość liczy 2400 mieszkańców i jest dosyć rozległa. Zabytkowe centrum to labirynty ładnych, wąskich uliczek (wśród nich ul. Kardynała Wyszyńskiego) pozbawiony jednak tak pożytecznych miejsc jak chociażby restauracje. Tychże poszukamy przy głównej drodze SS129. To tu kwitnie życie miasta czyli markety, restauracje, bankomaty itp. W jednej z lokalnych jadłodajni po raz pierwszy spróbujemy Pane Carasu. Ten płaski chlebek wypiekany tradycyjnie w piecu opalanym drewnem, we Włoszech bardziej znany jest pod nazwą carta da musica (papier nutowy). Wyrabia się go z semoliny (mąki z pszenicy durum) drożdży, soli i wody. Musi być chrupki i pachnący. Podawany jest zawsze na start.
Jutro kolejny dzień wyjazdu. Tym razem zupełnie inny, nie samochodowy ale pieszy. Przed nami kanion Gorropu, który ze ścianami dochodzącymi do ponad 500 m wysokości i szerokością wahającą się od 4 do kilkudziesięciu metrów jest uważany za najgłębszy kanion we Włoszech i jeden z najgłębszych w Europie.
CIĄG DALSZY:
SARDYNIA 2022 – dzień 4 – Wąwóz Gorropu
POPRZENIE WPISY:
SARDYNIA 2022 – w drodze na wyspę
MAPA: