+48 609 446 889
irek@bluephoto.pl

Podlasie 4X4- z Toyotą CCC

Ireneusz Rek Fotografia

Podlasie 4X4- z Toyotą CCC

ccc

Pod koniec kwietna będąc w serwisie Toyoty CCC spotkałem się z pytającym spojrzeniem Rafała – bo przecież już wkrótce impreza Caroliny a tu jeszcze nie ma mojego nazwiska na liście. Się zapiszę jak się mnie zaprosi i bęc tego samego dnia jest mail.

Zona się nie ucieszyła, bo auto takie piękne i błyszczące (jak się zdarzy kiedyś że je umyje ;).

Ale decyzja zapadła, mail zgłoszeniowy już poszedł. W sobotę rano rzeczy spakowane i hajda w kierunku na Tykocin i Kiermusy. Raptem dwie godziny z naszej wsi i już ustawimy auto w szeregu kilkunastu błyszczących jeszcze Landów, Hilów oraz dwóch Tacom z czego jednej na tych dużych 36” kolkach, świeżo zdjętej z wystawy przed salonem w Wawce :).

Zanim impreza się rozpocznie jest chwilka, żeby rzucić okiem na zajazd który gości nas w swoich progach (www.kiermusy.com.pl). Oko zawieszone na cenniku pozwala stwierdzić, że CCC nie oszczędza na gościach (odbija to sobie w serwisie ;). Miejsce ma swoje atrakcje zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Mnie osobiście jednak razi ten natłok staroci. O ile we wnętrzach ma to swój klimat o tyle na zewnątrz widok próchniejącej i rdzewiejącej etnografii tak nie do końca przypadł mi do serca.

Hashid i pozostała załoga z CCC zwołuje nas, nieświadomych jeszcze czekających wyzwań na tzw odprawę. Tutaj nalepka, radbook i dobre słowo o tym czym w ogóle jest radbook :D. Zbieramy graty i w teren. Na początek ratownik medyczny (fajna 80-ką przyjechał, jakby co – do wzięcia 🙂 udziela w krótkich żołnierskich słowach wskazówek jak poradzić sobie z niedoszłym nieboszczykiem, tzn kilka prostych czynności dzięki którym rzeczony delikwent pozostanie wśród żywych. Żarty żartami ale to przydatna rzecz, szczególnie jeśli życie nieprzychylnie splecie się tak, że to np. ja będę leżał na desce, licząc że ktokolwiek uważał na takim kursie.

Potem jazda po osie w piachy na trasy wytaśmowane przez chłopaków. Dużo tego nie było. Na tyle wystarczająco, aby wypłoszyć z auta mą ukochaną, która z bezpiecznej odległości pobocza kontemplowała wybryki swego ślubnego. Ja jednak też za wiele nie brykałem przekładając uwiecznianie na fotografiach rzeczonych harcy. Tu powiem, że sporo aut próbowało się z przeszkodami w ryku silnika zdobywając i te łatwiejsze i te trudniejsze nierówności terenu ;). Poza jednym chlapaczem w hilu całość odbyła się wśród śmiechu i bez strat. Landy – zarówno dostojna V8 jak i pomotana 70-ka porobiły kilka kółek i okazało się, że całe towarzystwo poleciało już na trasę.

W ogonie peletonu i my wytoczyliśmy się na polne drogi Podlasia. Radbook dla nas zielonych jeszcze okazał się rodzajem biegu na orientacje za kierownicą. Trasa niezbyt wymagająca (żona odetchnęła 🙂 zaokienne krajobrazy podobają się, cała załoga z bananem na twarzy wypatruje punktów szczególnych które mamy na fotografiach i od ich znalezienia na trasie zależy wygrana. Zabawa wciąga. W ogniu rywalizacji moja ukochana pilotka po malutkim zabładzeniu bezlitośnie beszta mnie, kierownika „bo jak się nie wie gdzie się jest to się ma słuchać” 🙂 i tak mijają kilometry wśród lasów i pól. Zahaczamy o grób obrońców Wizny (w tym dowódcy Władysława Rginisa), zatrzymujemy się na malowniczo położonej skarpie z ponikiem obrońców. Tutaj okazuje się do czego w Hilu jest klapa. A mianowicie świetnie się na niej je obiad, np. grochówkę lub bigos którą dostarczą ci w piękne okoliczności przyrody dobrzy ludzie ;). Dalej wśród zwrotów i ciągle zerowanego licznika kilometrów docieramy w okolice punktów widokowych gdzie rzucić okiem można na szeroko rozlane (podmokła wiosnę mamy tego roku) bagna, szuwary i torfowiska Biebrzańskiego Parku Narodowego (www.biebrza.org.pl). Gdzieniegdzie nawet przy drodze zauważyć można ślady bobrzej roboty w postaci zrąbanych drzew i zarośli, okorowanych gałęzi.

Podsumowując trasa należała raczej do tych łatwych acz przyjemnych. Organizatorzy tylko w jednym miejscu przygotowali przejazd przez błotna niespodziankę, którą mieszczuchy rozjeżdżający na co dzień asfaltowe bezdroża pokonywali z dreszczykiem emocji. Przejazd udał się większości i tylko nielicznych pracowita Tacoma na 36” wyciągała za krawat po całkowitej klęsce auta i jego kierowcy.

Po zrobieniu kółka w ilości 135 km ponownie zawitaliśmy do Kiermusów. Pogoda nie za specjalna nie sprzyjała do spacerów rodzinnych. Osiołki za którymi szaleją dzieci nie chciały wyjść, tutejszy żubr w deszczu też nie bardzo kusił do wycieczki. Nic zatem dziwnego, ze kilka aut wróciło na piaskowe górki aby spróbować się znów w piachu. Wieczorem uroczysta kolacja i rozstrzygniecie rywalizacji. Wygrała załoga Hila (hile rządzą !!), zadecydowała zapewne przewaga liczebna – 5 osób w aucie ma większe szanse na wypatrzenie tego co ważne :). Kelnerzy donoszą potrawy, sąsiad przy stoliku rozlewa Kiemusiankę, wśród rozmów okazuje się, że do póznego deseru wytrzymało niewielu. Czas i na nas. Rano śniadanie dla nas, kilka pełnych garści mleczy dla osiołków i w drogę powrotna…

Było naprawdę fanie. Piszę się na kolejne takie imprezy 😀

 

 

banerTLC728x75