Długa droga do Hiszpańskich piasków
Tytułem wstępu
Lato Roku Pańskiego 2009 zaplanowaliśmy spędzić z dala od mazowieckich piasków, w miejscu gdzie słońce zawsze świeci a woda w morzu ma więcej niż 17 st. Palcem po mapie wędruje się wyjatkowo łatwo a pięknych miejsc nie sposób zliczyć. Po dłuższym namyśle zdecydowaliśmy – jedziemy do ojczyzny FLAMENCO i KORRIDY. Hiszpania jest krajem rozległym. Niestety też odległym. Ponieważ w planach umieściliśmy również zobaczenie po drodze Prowansji na miejsce docelowe wybraliśmy Hiszpanie niezbyt daleka a mianowicie wybrzeże Costa Blanca co uprzedzajac fakty – okazało się pomysłem niezbyt fortunnym jak dla osób poszukujacych prawdziwie hiszpańskich klimatów. |
|
Przygotowania
Lokum
Miły domek znaleźliśmy poprzez Interhome. Znajomi polecali do takich poszukiwań www.rentalia.com ze względu na możliwość bezpośredniego kontaktu z wynajmujacym i negocjacji ceny (średnio o 20% od katalogowej – kryzys dopadł i Hiszpanów) jednak ze względu na łatwiejszy i prostszy kontakt pozostaliśmy przy firmie z gołębiem w logo 😉 Domek który wybraliśmy urzekł nas swoim położeniem (Xabia to jedno z niewielu miasteczek na wybrzeżu gdzie nie ma wieżowców na plaży), uroda (malowany na biało z dachówkami i łukami z piaskowca, błękitna woda w basenie i owocowym sadem), umiarkowana cena do zapłacenia w PLN.
Transport
Tradycyjnie auta. Przed wyjazdem sprawdzone, z wymienionymi płynami, klockami itp. Jak się okazało – w moim przypadku nie do końca, stad nauka – w tak długie wypady nie warto odkładać żadnych spraw na później bo powinno wytrzymać. Jeśli nie wytrzyma kłopot jest podwójny. Raz że daleko od domu, dwa – suma za naprawę jest zwykle podobna do tej w kraju, tyle że na jej końcu nie widnieje PLN. Nie mówiac o tym, że poważniejsze problemy moga zrujnować i budżet i humor na wyjeździe.
Zdrowie
Leczenie na koszt NFZ z Europejska Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego opisano wyczerpujaco na stroniewww.nfz.gov.pl oraz www.tur-info.pl. Zapobiegawczo warto zapatrzeć się w dodatkowe zabezpieczenie w postaci dodatkowej polisy.
Wyposażenie samochodów
- Ubezpieczenie – wystarczy zwykłe OC honorowane obecnie na całym terytorium UE
- Na wypadek problemów z samochodem warto zabezpieczyć się wykupujac dodatkowo pakiet asisstance ważny poza granicami kraju np. PZU . Wydatek nieduży a pomaga np. przy awarii na autostradzie (zwrot kosztów lawety i hotelu jeśli naprawa potrwa).
- Obowiazkowo kamizelka odblaskowa (minimum jedna) z certyfikatem UE na okoliczność wyjścia z auta na autostradzie.
- Komplet zapasowych żarówek (wymagany przepisami niektórych krajów)
- Przyda się też lodóweczka turystyczna zasilana z zapalniczki a w niej chłodne napoje i inne art. spożywcze wymagajace niższej temperatury (mleko i czekolada dla dzieci np.
- Inne oczywiste takie jak apteczka, gaśnica, podnośnik, itp.
Literatura
Sprawdzone przewodniki Wiedzy i Życia. Prowansja i Lazurowe Wybrzeże , Batcelona i Katalonia, Hiszpania
Kuchnie Francuska i Hiszpańska z serii Podróży Kulinarnych wydawanych przez Rzeczpospolita (link).
Doga Polska-Niemcy-Francja
Wyruszamy w nocy o g.2.00. Naszym celem na pierwszy dzień jest Norymberga. Jest jeszcze ciemno, ruch niewielki, jazda wyśmienita. Niestety spowalniaja fotoradary. Miedzy Warszawa a Rawa Mazowiecka ponad trzydzieści. Brakuje autostrady. Do Wrocławia docieramy dopiero na g. 7.00. Sa wakacje co widać na ulicach bo ruch niewielki i na termometrze. Pomimo wczesnej pory w mieście jest 20 st! Za Wrockiem można się już rozpędzić – tu już wybudowano piękna, betonowa dwupasmówke do Zgorzelca. Jednak nie wybudowano stacji benzynowych. Jeśli będziecie chcieli zatankować konieczny zjazd do pobliskich miejscowości. Z bliżej nieznanych nam powodów autostrada nie wiedzie do samej granicy. Dobra jazda skończyła się pod Bolesławcem, stad dalej już lokalnymi ale… wzdłuż gotowej autostrady (!?!). Uwaga 14.08.2009 wicepremier Schetyna z wielka pompa przeciał wstęgę i już można śmigać równym betonem do samej granicy
Mijane przejście graniczne pozostanie w pamięci jako miejsce smętne i zapuszczone. A od wejścia Polski do układu z Schengen minęło przecież niecałe dwa lata. Pozostały jeszcze wymalowane pasy z wydzieleniem dla aut osobowych, autobusów i ciężarówek, pozostały opuszczone budynki, jakiś samotny, germański radiowóz.
Idylla bezproblemowego przejazdu granicznego nie trwała jednak długo. Mały, malowany w znaki policyjne busik dogonił i wyraźnie sygnalizujac znakami na tylnej szybie nakazał jazdę za soba. W ten sposób zafundowano nam wycieczkę po okolicy na najbliższa stację benzynowa z dala od autobhanu. Tam sprawdzono nam dokumenty wypytano o cel podróży i Auf Wiedersehen możemy jechać dalej. Granicy niema. Jak widać zaufania również.
Cel na dzisiaj Norymberga – niegdyś nieoficjalna stolica Niemiec, ulubiona rezydencja królewska i miejsce pierwszej sesji parlamentarnej, zwoływanej przez każdego nowego władcę. To założone dopiero w XI w miasto dzięki położeniu na przecięciu głównych szlaków handlowych rozwijało się szybko i dynamicznie. Tak pisał o średniowiecznej Norymberdze (Nürnberg) przyszły papież Pius II w połowie XV w:
„W całej Europie próżno szukać czegoś równie wspaniałego. Patrzącemu z daleka wydaje się, że Norymberga oślepia go swym majestatem. To wrażenie pogłębia się, gdy człowiek znajduje się w mieście i podziwia piękno ulic i budynków, tak okazałych, jakby były to siedziby książąt. Królowie Szkocji nie mieszkają tak godnie jak zwykły obywatel Norymbergi.”
Po późniejszym okresie zapomnienia wynikłego z powstania morskich szlaków handlowych do Ameryki i Dalekiego Wschodu w XIX w miasto stało się ośrodkiem ruchu pangermańskiego. Wtedy też założono w Norymberdze największa w kraju galerię sztuki Germanisches Nationalmuseum.
Rano śniadanko i na autostradę. Dla oszczędnych – warto zatankować jeszcze w mieście – będzie zdecydowanie taniej. W drodze nie spodziewaliśmy się granicy tylko tabliczki jak na granicy wlosko-austrackiej a jednak… Tu także jeszcze pozostały budynki. Potem autostrada za która trzeba już płacić i dosyć drogie paliwo na stacjach. ON w cenie 1,13-1,17 l i benzyna 1,45-1,49 l (w lipcu 2009 było to ponad 6,50 za litr !!!). W drodze jeszcze obiad w barze przy autostradzie. Dania gotowe, które tak jak w Niemczech smakuja podle.
Prowansja
Dosyć późno około 20.00 docieramy do Orange. Poszukiwania hotelu nastrajają nas do konkluzji, że źle się dzieje w państwie Gallów. Pokoiki sieci Etap i Pemier Class bardzo malutkie, wielkości średniej przyczepy kempingowej, z piętrowym łóżkiem dla dziecka i łazienkami z jednego odlewu z PCV o wymiarach tak niewielkich, że biorac prysznic zasłonka ciągle przykleja się do pleców… Cena nie odzwierciedla tego spadku komfortu w porównaniu z pokojami w innych, mijanych miastach. Nie mówiac, że Etap po prostu śmierdział.
Wybieramy się na pięknie oświetlonego, nocnego Orange. Ludzi niewielu. Może to z powodu Upiora w operze odgrywanego właśnie w amfiteatrze? Szkoda bardzo, że przybyliśmy tak późno! Warto byłoby się wybrać a tak pozostaje słuchanie muzyki, która niesie się po całym mieście.
Następny punkt wycieczki to pobliskie muzeum. Ekspozycja zawiera wystój wnętrz oraz eksponaty opowiadające o historii miasta i ludzi, w tym m.in. kolekcja dzieł F. Brangwyna, malarza walijskiego, ucznia W. Morrisa.
Z innych zabytków warto wspomnieć bramę miejska, resztki świątyni przy dawnym forum; romańska katedrę z XII w oraz najciekawsze – łuk tryumfalny z płaskorzeźbami zawierającymi sceny zwycięstw Juliusza Cezara. Ten ostatni jest przyczyna ogromnego rozczarowania przykryty siatka remont.
W drodze miły przerywnik – obiadek w winnicy. Maja tu tylko jedno menu. Skuszeni egzotyka miejsca zostajemy. Właściciele ugaszczaja przepysznym posiłkiem, tradycyjnie złożonym z trzech dań – przystawki, dania głównego i deseru. Smacznie i niedrogo.
Kolejny punkt wycieczki to Vaison La Romaine. Obecnie miasto jest modna miejscowością letniskowa Paryżan. Przewodnik podaje, że tutejsze kawiarenki zasługują na miano najbardziej stylowych w Prowansji. Zaglądamy do ruin pobliskiego, rzymskiego miasta określanego moim zdaniem na wyrost mianem francuskich Pompei. Do obejrzenia jest tutaj muzeum archeologiczne przedstawiające życie codzienne ongiś 10 tysięcznego, rzymskiego miasta. Kolekcja obejmuje m.in. srebrne popiersie z III w. znalezione w domu patrycjusza oraz rzeźby z białego marmuru, w tym posag nagiego cesarza Hadriana i spowitej w szaty cesarzowej Sabiny. Wiele posagów wykonano tak aby w razie wymiany lokalnych urzędników można było łatwo je zaktualizować wymieniając tylko głowy.
Dalej droga prowadzi na najwyższy szczyt w okolicy Mount Ventoux położony ponad 1900m nad poziomem morza. 26 kwietnia 1336 roku został on zdobyty przez poetę Francesca Petrarkę (1304-1374). Jego opis wspinaczki uznaje się jako początek alpinizmu, gdyż po raz pierwszy wspinaczkę przedstawił on jako cel sam w sobie. Petrarka znalazł wielu naśladowców, między innymi Eneasza de Piccolominiego (późniejszego papieża Piusa II), a dużo później francuskiego pisarza noblistę Frederica Mistrala. My na szczyt wwozimy się dostojnie, na czterech kołach bo można tu wjechać na sama gorę. Droga bardzo stroma i z serpentynami (zakaz wjazdu samochodów z przyczepami). Aż nie chce się wierzyć, że podczas odbywających się tu niegdyś wyścigów samochodowych najwyższa odnotowana prędkość to 140 km/h. Na pozbawionym roślinności wierzchołku hula zimny wiatr i temperatura spada do 19 st. Podziwiamy widoki i uciekamy dalej.
Droga wiodąca wśród lawendowych pól docieramy do miasta Soul. Wśród całkiem sporego tłumu turystów poszukujemy hotelu. W tym, w którym znaleźliśmy pokoje pracuje mila Francuzka, z polskimi korzeniami – jej babcia przyjechała tu z Warszawy. Bardzo sympatyczny wieczór kończymy obfita kolacja po francusku – oczywiście z trzech dań.
Poranne śniadanie wita nas jak co dzień z bagietka, dżemem i serem (ile można jeść bułek …). Potem lokalnymi, czasami bardzo lokalnymi drogami na Roussillon. Tutaj robi się bardzo egzotycznie, z jazda wąskimi drogami wśród wąwozów, pól winorośli, lawendy. Tutaj zdarza się też niemiła przygoda z nadjeżdżającym z przeciwka kierowca Discovery III. Nie zjechał, ja zjechałem za mało, droga wąziutka, grzmotnęliśmy się lusterkami tak, że posypał się wkład. Na szczęście wystarczyło zetrzeć lakier pechowca, włożyć lusterko i po krzyku….
Kierujemy się na Gordes, malowniczo położone miasteczko rozłożone tarasowo na szczycie góry wokół zamku z XVI w.
Pod miastem mały postój na obiadek. Miła restauracja do której wiedzie droga wytyczona przez szpaler równo wystrzyżonych tuj to rodziny interes z tradycyjna kuchnia. Kuchnia francuska zawsze wydawała mi się zjawiskiem przereklamowanym. Jednak ponowne spotkanie z tutejszymi specjałami przekonuje, ze to nie mit. Na stole pojawiają się jak zwykle trzy dania, wśród nich moje gazpacho z kalmarem o smętnych, spoglądających na mnie oczach… Pyszne.
Same miasto oglądamy w locie. Przed nami długa droga do Awinionu a jeszcze naszym celem jest Abbaye de Senanque – podobno jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Prowansji (m.in. na okładkę naszego przewodnika). Na miejscu ogromny ścisk wśród parkujących przy drodze aut (brak jakichkolwiek miejsc parkingowych), niezliczona masa turystów i zamknięty klasztor (przerwa?). Budynki opactwa widniejące w oddali powstały 1160 r. Po okresie rozkwitu w XIII w zgromadzenie powoli podupadało (w XVII w zamieszkiwało tylko 2 mnichów). Dopiero powołanie do życia Towarzystwa Przyjaciół Senanque i odrestaurowaniu z jego środków budynków poskutkowało powrotem mnichów w 1988r. Nam pozostaje kontemplowanie widoków przez wysoki polot z siatki i dalej w drogę.
Lokalnymi drogami kierowani przez niezawodna nawigacje marki Becker (mój Garmin ciągle się wysypywał) zmierzamy do Awinionu. Ponieważ jako cel zostało wybrane samo miasto docieramy do miejsca na mapie gdzie pod kropka z lokalizacja widnieje nazwa miasta, czyli zupełnie niepotrzebnie, z rozpędu przez zabytkowa bramę w murach – wprost do zabytkowego centrum… Pomimo wakacji (a może właśnie dlatego?) w okolicach g. 17.00 na ulicach ogromne korki. Ponownie naszym celem jest hotel sieci Etap. Zostawiamy auta pod zabytkowymi murami (parking bezpłatny, zakaz parkowania więcej niż 24h pod groźba odholowania) i po zostawieniu rzeczy w hotelu – na miasto. Awinion latem jest jednym z centrów kulturalnej Europy. Idąc uliczkami miasta jesteśmy zalani plakatami informującymi o odbywających się tu przedstawieniach teatralnych, pantomimy i kabaretu a ulice i place zapełniają wędrowni aktorzy.
- Mały Pałac (Petit Palais), zamieszkiwany niegdyś przez kardynałów
- Romańska katedra Notre-Dame-des-Doms, z XII wieku, z kaplicami z XIV-XV wieku. W katedrze znajdują się grobowce papieży Jana XXII i Benedykta XII.
- Kościół St-Pierre z XIV-XVI w
I oczywiście mury z XII i XIV w. o długości 4,5 km z 39 wieżami i 7-ma bramami, na których widać ślady niedawnej renowacji.
Następny dzień to Pont du Gard – akwedukt zbudowany w latach 26 p.n.e. – 16 p.n.e. na polecenie Agrypy. Lokalna droga z miasta Remoulis (dojazd wyraźnie oznakowany), która sie kierujemy kończy się nowoczesnym parkingiem z bramkami i opłatami w automatach. Pora jest mocno przedpołudniowa i jest to najlepszy czas na zwiedzanie (bez tłumu turystów). Dzieci widząc rzekę odmawiają zwiedzania. Na szczęście udaje się je namówić i stromymi schodami wspinamy się na górę. Zachowany w dolinie rzeki Gard akwedukt to trzypiętrowa arkada o wysokości 49,0 m i 27,0 m szerokości i 270 m długości. Pont du Gard był częścią akweduktu prowadzącego wodę ze źródeł w Uzes do Nîmes. W czasach swojej świetności dostarczał codziennie do miasta ok. 20 tysięcy m2 wody. Począwszy od IV wieku zaczęto go zaniedbywać. W IX wieku przestał być drożny a okoliczna ludność zaczęła używać kamieni z akweduktu do innych celów. Mimo to w większości pozostał nienaruszony. Od średniowiecza służył jako most przy przekraczaniu rzeki aby w XVIII wieku doczekać się roli atrakcji turystycznej. Na górze zastajemy koryto kanału przegrodzone siatka. Tu wejście maja tylko zorganizowane wycieczki. My wchodzimy do tunelu wykutego w czasach nowożytnych (mówi o tym pamiątkowa tablica) aby wyjść po drugiej stronie wzgórza (w czasach rzymskich woda je opływała) i zobaczyć następne, zniszczone juz arkady. Dalej tunel przypomina już kadry z filmu o Indiana Jonesie – plątanina roślinności w wąwozie – brakuje tylko ogromnej kuli . Schodzimy na dół, nad wodę. Teraz pojawiają sie tu tłumy plażujących i kapiących się turystów. Płacimy w automacie i ruszamy dalej.
Czas goni więc ruszamy w kierunku pobliskiego miasta Nîmes. Zabytki miasta:
- Maison Carrée (20 p.n.e.- 12 p.n.e.) jedna z najlepiej zachowanych świątyń rzymskich (obecnie muzeum archeologiczne)
- fragmenty murów obronnych z 2 bramami z czasów rzymskich
- Tour Magne-rzymska wieża obserwacyjna
- rzymska arena
- pozostałości światyni Diany
- romańska katedra Notre-Dame-et-St-Castor (rekonstruowana w XIX wieku)
- renesansowy ratusz (XVI-XVII wiek)
- beffroi z XVII wieku
- muzea, m.in. Musee des Beaux-Arts
Z tego wszystkiego w planach mamy zwiedzanie areny, będącej (wraz z podobnym obiektem w Arles) jedna z zaledwie kilku zachowanych w Europie tego typu budowli rzymskich. Obiekt z widownia dla 24 tys. widzów powstał w I w. n.e. Walki gladiatorów odbywały się tu aż do początku V w., kiedy to wizygoccy najeźdźcy zamienili ja w fortecę, potem całość stopniowo była obudowywana domami, przybudówkami, a nawet dwoma kaplicami. Na początku XIX w. wszystkie te obiekty wyburzono, a w 1853 r. na odnowionej arenie odbyła się pierwsza korrida. Z zewnątrz budowla sprawia ogromne wrażenie. To nie sterta gruzu ale zachowana w całości budowla ze wspaniale prezentującymi się dwoma poziomami arkad górny z kolumnami, dolny z prostymi filarami. Całość do obejrzenia po wykupieniu biletów. Niestety wytyczono tu szczegółowa ścieżkę zwiedzania co oznacza konieczność posuwania się miedzy taśmami w tłumie turystów. Do wypożyczenia jest audio-przewodnik (bezpłatnie) dzięki czemu można wysłuchać szczegółowych informacji nt zwiedzanych miejsc (ciekawe miejsca sa oznaczone numerami). Uwaga, schody strome i bardzo wyślizgane. Wnętrze nie wytrzymuje oczekiwań – w środku wybudowano rusztowania z nowymi trybunami a na scenie położono ASFALT! Do obejrzenia sa jeszcze dwie małe salki – z zabytkami związanymi z walkami gladiatorów i walkami byków.
Następny punkt wyprawy to Carcassonne. Miasto jest na liście obowiązkowej naszej wycieczki – w końcu to najlepiej zachowany przykład średniowiecznego ufortyfikowanego miasta w Europie. Żeby nie marnować czasu na przeloty, tym razem korzystamy z dobrodziejstw francuskich autostrad. Carcassonne składa się z dwóch części: Cité – warownego górnego miasta oraz miasta dolnego (La Ville Basse). Decydujemy się na hotel w mniej atrakcyjnym mieście dolnym, bo i o parking tu łatwiej (cały rynek to trzy poziomowy, nowiutki i niedrogi podziemny obiekt) i nocleg tańszy. Oczywiście pięknie byłoby zatrzymać się z widokiem na zabytkowe mury ale… i tlok tu podobno nawet poza sezonem i tak naprawdę miasto jest tak niewielkie, ze można sie przejść . Zostajemy tu dwa dni.
Mury już z daleka sprawiają niesamowite wrażenie. Fortecę tworza podwójny pierścień wałów obronnych i 53 wieże. To wciąż żywe miasto, wiec nie ma tu biletów wstępu. Nie dotyczy to wejścia na zamek Comtal gdzie długa kolejka chętnych zaprasza w swoje szeregi naprawdę wytrwałych. Obszar obięty fortyfikacjami jest ogromny. Poruszać sie tu mozna tylko pieszo, pomiedzy niezliczonymi sklepikami i restauracjami. Niestety, legenda ma swoja cenę – czyli totalna komercjalizację i nieprzeliczone tłumy turystów niezależnie od pory roku.
Czasu mamy niewiele więc nie zboczyliśmy z trasy do niezbyt odległego od autostrady Figueres. A szkoda, z pozostałości teatru, który został zbombardowany podczas Hiszpańskiej Wojny Domowej stworzono tu muzeum Salvadora Dalí.
Rano kolejny raz dopada nas tutejsza maniana. Śniadanie podają tu podobno o 8.00. Po ósmej pojawia się dopiero śniady gość, który powoli zaczyna rozkładać bułki i co tam jeszcze zwykle daja w skromnym, śródziemnomorskim menu. Jako pierwsze pojawia sie wino . Człowiek wie co dobre.
Dalej – deszczowo i pochmurnie i to wszystko latem, w podobno słonecznej Hiszpanii. Następny punkt podrózy to Barcelona. Podczas tego wyjazdu ze stolica Katalonii przyjdzie nam się widzieć trzy razy, z czego dwa ostatnie przymusowe – podczas drogi powrotnej.
Spotkanie pierwsze rozpoczynamy w szpalerze zmokniętych i smutnych palm. Barcelona ze swoja ponad 23 wiekowa historia stanowi poważne wyzwanie dla turystów, którzy maja w planie zaledwie jednodniowe zwiedzanie.
Na początek oglądamy to co zobaczyć można z okien samochodu. Chcielibyśmy gdzieś zaparkować ale to nie jest łatwe. Tu o każdej porze roku zawsze przewija się tłum delektujący się urokami drugiego po Madrycie miasta Hiszpanii. Tutejsi mieszkańcy nie do końca czuja się Hiszpanami. Maja swój podobny do hiszpańskiego a jednak odrębny język, autonomie i żal do Hiszpanów i króla za oddanie Katalońskich ziem w XVIII w pod władanie Francji. Tutejszy klimat rożni się od tego, który zobaczymy później i to nie tylko z powodu meczącego deszczu. Tu na porządku dziennym są piękne zielone trawniki! No i miasto jest zadbane a ludzie pracowici. Na odległym od centrum, podziemnym parkingu porzucamy nasze pojazdy i juz pieszo szukamy wrażeń. A jest co oglądać. Lista tego co można zobaczyć jest bardzo długa, począwszy od najstarszych, rzymskich pozostałości miasta wyeksponowanych w podziemiach Muzeum d’Historia de la Ciutat po budowana już od ponad 100 lat kościół Sagrada Familia Gaudiego.
W drodze powrotnej Barcelona z jedynym w okolicy serwisem ASO Hyndaia znów stała sie naszym miejscem docelowym po awarii auta. A że przymusowy postój wypadł w sobotę – trzeba było poczekać do poniedziałku na jego otwarcie co stało sie przyczynkiem do jeszcze jednego dnia z miastem. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Hotelu sieci AC w Martorell który przywitał nas w języku polskim (pozdrowienia dla Angeliki ) umiarkowana cena i naprawdę niezłym standardem. Okazało się to świetnym pomysłem za zwiedzanie miasta – tylko 100 m od stacji kolejki, która po godzinie jazdy zatrzymuje się na pl. Katalońskim. Nie ma problemu z parkowaniem, można kosztować hiszpańskich win 😀
Samo miasto jest rozległe a atrakcje rozrzucone w odległych od siebie dzielnicach. Najwygodniejszym sposobem na zobaczenie tego co ważne jest wybór autobusu turystycznego (link). Po Barcelonie jeżdżą dwie linie (ceny te same – dorośli: 1 dzień 20 , 2 dni – 26 ; dzieci w wieku 4-12 lat: 1 dzień – 12 , 2 dni 16 ) tyle że państwowa (autobusy-biało zielone) ma dużo więcej autobusów niż prywatna (czerwone pojazdy). Korzystanie polega na zakupie biletu na jeden lub dwa dni z możliwością wyjścia i ponownej jazdy w dowolnym miejscu, każdym innym autobusem tej samej sieci. A warto się skusić – przystanki ulokowane są przy ciekawych miejscach, łącznie z dzielnica ekskluzywnych domów handlowych i stadionem FC Barcelona . Poza tym pojazdy te są dwupoziomowe – górna część bez dachu dzięki czemu nic nie stoi na przeszkodzie, żeby chłonąć widoki + dół klimatyzowany dla osób nie trawiących gorąca..
Co warto zwiedzić? Wszystko na co starczy czasu. Poniżej linki z przewodnika onetu do miejsc wartych odwiedzenia.
- Hospital de la Santa Creu i de Sant Pau
- Monestir de Santa Maria de Pedralbes
- Tibidabo
- Carrer de Montcada
- Parc de la Ciutadella
- Raval
- Ruta del Modernisme
- Parc Güell
- Casa Viçens
- Palau Pedralbes
- Montjuic
- Port Vell i okolice
- Barri Gotic
- Ciutat Vella
- Sagrada Família
- Camp Nou
Spacerkiem wśród uliczek, postojów dla rowerów, tłumu turystów zaglądamy to tu, to tam. Na kościół Sagrada Familia Gaudiego zerkamy tylko z zewnątrz, dookoła całej budowli bowiem ciągnie się kolejka tych, którzy chcą się dostać do środka. Przewodniki podają, że wnętrze to jeden plac budowy więc nie marnujemy dnia na stanie w jednym miejscu. Sam kościół wygląda niesamowicie, jakby formowany w gorącym, jeszcze płynnym kamieniu. Pomimo, że budowa rozpoczęła się raczej dawno (1882 r !!!) jeszcze zapewne sporo potrwa, tym bardziej ze starsze części wymagają już remontu (widoczne pęknięcia). Gaudi nadzór nad przedsięwzięciem otrzymał w rok po rozpoczęciu budowy i zmieniał oryginalny projekt wg swojego pomysłu aby po 14 latach ukończyć jedna, ta najbardziej znana elewację kościoła. Po jego śmierci wrócono do pierwotnego zamysłu. Dźwigi królują nad budynkiem i po stanie zaawansowania budowy i tempa pracy wynika, ze dosyć długo tu jeszcze pozostaną.
Stare Miasto
Las Ramblas i port
Muzeum d’Historia de la Ciutat
Nowoczesna Barcelona
Z informacji praktycznych – strzeżcie się złodziei!! Tylko chwila wystarczyła, aby gdy przyglądałem się grze w „trzy karty” portfel wyparował mi z teoretycznie bezpiecznego pojemnika na pasku (ktoś go oddał bo nie było w nim pieniędzy ale ile przeżyłem strachu o stratę dokumentów!!!). Podobno jest to jedna z największych plag miasta.
Większość przedstawionych tutaj zdjęć pochodzi już z drugiej wizyty w Barcelonie, gdy słonko już świeciło a my pozbawieni samochodu dotarliśmy do miasta z podmiejskiego hotelu metrem. W trakcie naszych pieszych spacerków rozpierdalamy się za jakimś miłym miejscem na zjedzenie obiadku. W trakcie wymiany poglądów na ten temat jedna z kelnerek pobliskiej restauracji w naszym ojczystym języku przekonała nas do zatrzymania się w lokalu, w którym pracowała. Nie sposób było odmówić. Spróbowaliśmy miejscowego specjału – pysznych kanapeczek z różnościami nazywanych tutaj tapas.
Zanim osiągnęliśmy cel podróżny, zniechęceni posiłkami w przy autostradowych barach postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze w mieście Sagunt. Tu czuć, że Walencja ma zupełnie inny klimat niz dotychczas widziana Hiszpania. Jest sucho, bardzo sucho a jedyny mijany trawnik zlokalizowany był na jednym z rond. Tylko że to była sztuczna trawa…
Sagunt położony u zbiegu dwóch rzymskich dróg odegrał ważną role w historii starożytnej Hiszpanii. W 219 r pne kartagiński wódz Hannibal zaatakował i po 8-miesięcznym oblężeniu zniszczył sprzymierzone z Rzymem miasto, co stało się bezpośrednią przyczyna wybuchu II wojny punickiej.
Pierwotne położenie miasta określają ruiny zamku położone w rozpadlinie ponad współczesnymi zabudowaniami. Zamek podzielony jest na siedem części z najważniejsza ARMAS i najwyżej położoną LA CIUDADELLA. Prowadzone tu prace wykopaliskowe odkrywają pozostałości cywilizacji Iberów, Kartagińczyków, Rzymian i Arabów.
Zachował się tu m.in. rzymski teatr z I w wykuty w naturalnym zagłębieniu (obecnie odrestaurowany ale dosyć kontrowersyjnie – z użyciem współczesnych materiałów).
Po całotygodniowych wojażach w Prowansji nie mamy siły na wdrapywanie się w upale i zwiedzanie. Wstyd się przyznać ale zatrzymujemy się tylko na obiad w bardzo lokalnym barze gdzie wśród miejscowych spożywamy dania widoczne poniżej i rzuciwszy okiem na górujący nad miastem zamek – jedziemy dalej.
Dalsza droga już autostrada doprowadzi nas do celu którym jest miasto Xabia z wynajętym poprzez Interhome domkiem. Cecha charakterystyczną podczas autostradowych postojów są całe rzesze wielodzietnych rodzin w załadowanych po dachy i nawet więcej autami. W Serbii w takich karawanach jeździli Turcy z całej Europy w drodze do rodzin w ojczyźnie. Kim są tutejsi pielgrzymi?
Miasto do którego zmierzamy to raczej cicha i spokojna miejscowość, wyróżniającą się na tle pobliskich kurortów jedna zasadnicza cecha – nie ma tu wieżowców na plaży!!! Centrum miasteczka leży na miejscu warownej osady iberyjskiej, na wzgórzu nieco oddalonym od brzegu. Poza kościołem San Bartolome z XVI w i ruinami wiatraków z XVII i XVIII w brak tu szczególnie interesujących, historycznych zabytków. Tutejszy, kamienisty brzeg z widocznymi pozostałościami po wydobywaniu bloków kamiennych jest zupełnie inny od szerokich, piaszczystych plaż które spotkać można w pobliskich kurortach. Jednak najważniejsze jest, że panuje tu ogromny spokój. Kierowani nawigacją znajdujemy biuro INTERHOME bez problemow. Od razu widać, że nastawiają sie tutaj raczej na bogatych, niemieckich turystów – obsługa to import z tego kraju. Miła pani przekazuje nam klucze, dopełniamy formalności i wpisujemy adres docelowy do GPS-owego pomocnika. A trzeba było słuchać jak nam miła pani tłumaczyła jak dojechać!!! Nawigacja z mapa firmy NAVTEQ (Garmin i Becker) prowadzi drogami na których świetnie sprawdzają się nasze terenoofki – wąskie szutry i przeprawy przez rzeczki bez mostów. A właściwa droga jest prosta i po gładkim asfalcie .
Nasz domek przedstawia się imponująco. Z basenem i sadem w którym marnują się ogromne ilości cytryn i pomarańcz, tuż pod ogromna skałą przez ktora codziennie rano przetaczały się chmury.
Pierwszy dzień pobytu spędziliśmy nie ruszając się z domku, odpoczywając nareszcie po tygodniu w drodze. Miało to swoje dobre i złe strony. Raz, woda była świetna – czysta, cieplutka, pyszna. Dwa – za duzo słońca na raz i niektórzy z nas przybrali kolor świeżo wyciągniętego z wrzątku raka . Termometr przez cały czas pobytu pokazywał niewiele ponad 30 st, słoneczko świeciło bez dnia przerwy – raj!!
Niedaleko obok domku mieliśmy mały, lokalny market. Jednak nigdy nie udało nam sie zrobić w nim zakupów. Rano JESZCZE nie pracowali. Po południu – SIESTA. Wieczorem – JUŻ NIE PRACOWALI !!! Pozostała konieczność jazdy do pobliskiego miasteczka Denia gdzie sklepów więcej – w tym sieciowe. Sama Denia powstała jako grecka kolonia. W XI w była stolica muzułmańskiego państewka z potężnym, obronnym zamkiem na szczycie wzgórza.
Tutaj też zdarzyła mi się pierwsza awaria auta. Wyskoczyłem na chwile na zakupy i na parkingu umarł akumulator. Wyszukanie i przytarganie baterii 1000Ah przyprawiło o ból rak i fontanny potu. Nie mówiąc o kosztach w drogocennych .
W okolicy wypatrzyliśmy również fabrykę gitar Francisco Brosa. Jak wszędzie i tutaj pracują niewiele, miedzy 9 a 13.00. Za to na miejscu zobaczyliśmy prawdziwą manufakturę, prawdziwych hiszpańskich gitar.
Spragnieni Hiszpańskich smaków poszukiwaliśmy w pobliżu restauracji z tradycyjnymi daniami. Nie jest to proste. Jak zdążyliśmy już się przekonać pracuje się tu krótko, z przerwą w ciągu dnia i nie we wszystkie dni tygodnia. Bardzo miły lokal niedaleko naszego domku nie był czynny np we wtorki . Za to problemy komunikacyjne mieliśmy z głowy. Kelnerka tu pracująca znała… j.rosyjski. Miła pani o słowiańskiej urodzie pochodzi z Bułgarii i tak jak nas męczono ją bukwami w szkole .
Jeden z pięknych, słonecznych dni postanowiliśmy spędzić w Walencji. To trzecie co do wielkości miasto Hiszpanii leży pośrodku buerty – żyznej doliny, będącej jednym z najintensywniej uprawianych rolniczych obszarów Europy. Założone przez Rzymian w 138 roku pne swą największa świetność przeżywało w XIV i XVw. Wówczas powstały trzy najpiękniejsze budowle miasta:
- Torres de Serranos – brama miejska ocalała po wyburzeniu średniowiecznych murów w 1871 r,
- La Lonia – giełda jedwabiu
- Katedra z ośmioboczna dzwonnicą uważana za symbol miasta (obecnie muzeum)
Zwiedzanie Walencji jest o tyle proste, że większość zabytków znajduje się blisko siebie w zabytkowym centrum. Trudno jednak o zatrzymanie się gdzieś blisko – wszystkie parkingi zabite autami.
Poza urokami miasta naszą uwagę zwraca Ciutat de les Arts – futurystyczny kompleks Miasta nauki i Sztuki z m.in. teatrem, salami koncertowymi, planetarium i Oceanarium które jest celem naszej wycieczki. Dla turystów przygotowano tu ogromne podziemne parkingi wiec jest się gdzie bezproblemowo zatrzymać. Samo oceanarium to seria pawilonów i akwariów połączonych ze sobą mostami i tunelami.
Wielka atrakcją tutejszego oceanarium są pokazy delfinów. Chcieliśmy pokazać je naszym dzieciom i tak się szczęśliwie złożyło, że podczas naszego pobytu planowo miało odbyć się jeden z nich. Wielkie tłumy zapełniły powoli wielka, betonowa arenę. Na szczęście dla oglądających pomyślano tu o zadaszeniu – żar lejący się z nieba rozgrzewał do nieprzytomnej temperatury niezasłonięte betonowe ławki oraz tych dla których zabrakło miejsc w cieniu. Sam pokaz to rożne ewolucje wykonywane przez delfiny i treserów. A to jazda na pyskach tych miłych zwierzaków, skoki przez obręcze, poprzeczki z liny, akrobacje piłkami czy gumowymi kółkami. Wszystko bardzo efektowne co mam nadzieję oddają poniżej zamieszczone fotografie.
Spragnieni prawdziwie hiszpańskich klimatów postanawiamy oderwać się od wybrzeża, by z dala od wypełnionych turystami plaż poszukać prawdziwego smaku półwyspu Iberyjskiego. Na cel bierzemy Guadalest – miasto z zawieszonym na skalnych graniach zamkiem, zbudowanym w XII w. przez Arabów. Droga z Xabi wiedzie nas wśród rolniczych dolin. Przy drodze ciągną się ogromne połacie owocowych drzewek poprzykrywane przez zapobiegliwych miejscowych sadowników siatkami. Przed czym one chronią? Przed ptakami, możne słońcem?
Parę kilometrów przed celem zatrzymują nas kolejne atrakcje – Muzeum Motocykli – okazuje sie nieczynne oraz duży namiot wypełniony po brzegi miejscowymi specjałami i pamiątkami. Obowiązkowo degustujemy wina (niestety kierowcy z umiarem, a szkoda bo tyle jest do próbowania) i przeglądamy to co oferuje piękna, hiszpańska ziemia. Jak się potem okaże jest to jedyne miejsce gdzie można liczyć na prawdziwe, miejscowe wyroby.
Dla chętnych swoje podwoje otwiera Museo de Microminiaturas, gdzie zobaczycie m.in. Ostatnią Wieczerzę da Vinci namalowaną na ziarnku ryżu.
Xabia i okolice
W czasie wakacyjnego lenistwa napawała mnie czasami chęć wyrwania się z rajskiego niemalże ogrodu jakim był nasz domek wraz z przyległościami aby popatrzeć na życie i ludzi w okolicznych miasteczkach. A żyje się u niespiesznie. Rano około 9.00 na turystycznym deptaku jednego z okolicznych miasteczek oprócz baru dla miejscowych i sklepiku, w którym pracowała rodzina azjatyckich emigrantów nic, ale to absolutnie nic nie było czynne. Nawet korzystanie z poczty mieliśmy mocno utrudnione. Przewodniki wprawdzie podają, że urzędy po sjeście powinny być otwarte ale… najbliższy, piękny i nowoczesny urząd pocztowy obwieszczał wszem i wobec na kartce wywieszonej w drzwiach, ze jest czynny od 9.00 do 13.00 !!! A w sobotę 10.00-14.00.
Na wąskich chodniczkach przy drodze ludzie spotykali się aby porozmawiać. Sporo starszych osób a i nie tylko spędzało wieczory wystawiając plastikowe krzesełka, zatopione w konwersacji albo samotnie wpatrując się w drogę. często bardzo ruchliwa drogę co jakby nie przeszkadzało.
Ciekawe też były spotykane tu często ronda. każde miało swój indywidualny charakter, przyozdobione rzeźbami, łuczkami i innymi atrakcjami.
Calp
Skała. Wśród płaskich, piaszczystych plaż wyrasta nagle to coś. Widok z takiego, naturalnego wieżowca musi być niesamowity więc prosto z plaży wspinamy się wąska ścieżka by popatrzeć ze szczytu. Plażowe klapki są jednak niezbyt dobrym obuwiem na takie wycieczki… Ścieżka po pewnym czasie staje się bardzo wymagająca i przydałby się porządny but turystyczny. Daliśmy radę. Pokładane z poziomu plaży nadzieje na niezłe widoki okazują się jak najbardziej spełnione, jest pięknie…
Poza skałą w mieście znajduje się kilka ciekawych obiektów turystycznych m.in tzw.: łaźnie królewskie i zabytkowy młyn. Są one jednakże zaniedbane, zarośnięte, zniszczone i niedostępne dla turystów.
Altea
Benidorm
Pokazy delfinów
Xabia i okolice
Powrót
Utknęliśmy na cały weekend pod Barceloną. Tak, na autostradzie nagle na desce zapalila sie choinka lampek i pobieżna lustracja silnika uwidoczniła brak pewnej niezbędnej części – paska wielorowkowego… Popołudniowy, piatkowy czas to pilne studiowanie internetu w pobliskim hotelu gdzie zostaliśmy zaholowani w poszukiwaniu naprawiaczy. Bez szans. Wszyscy juz sa na plażach, wakacje. Tkwimy więc do poniedziałku w Martorell. Nie jest źle, pozwiedzamy, pooglądamy, skorzystamy z danego przez okoliczność czasu … Pierwszy cel – położony na szczycie masywu górskiego klasztor Montserrat ojców benedyktynów (link).
Poniedziałek – na lawecie do ASO Hyundaia. Dalsza droga już autostradowo i szybko. I te śmieszne toalety po drodze. Trzeba mieć wprawę w korzystaniu na narciarza 😉
Kilometrowe podsumowanie podróży już w domu