+48 609 446 889
irek@bluephoto.pl

Beskidzkie bezdroża z Land Cruiser Adventure Club 2016

Ireneusz Rek Fotografia

Beskidzkie bezdroża z Land Cruiser Adventure Club 2016

Beskid Niski, kraina na pograniczu Polski i Słowacji, wciśnięta pomiędzy Bieszczady a Beskid Sądecki. Nie tak znana jak wspomniane Bieszczady, a przecież równie ciekawa. I równie opuszczona po masowych wysiedleniach zamieszkujących ją Łemków. To tutaj w Gorlicach ma swoją bazę Mariusz Pietrzycki z Podrózy4x4. A w pobliskich Siarach, czeka na nas drewniana chata z około 1920 roku, która przez najbliższe kilka dni będzie naszym miejscem wypadowym do poznawania beskidzkich uroków poza utwardzonymi szlakami…

 

PRZYJAZD

Zaproszenie na wyprawę zamieszczone na FB  przyjęło kilkanaście osób. Ostatecznie pojechało 11. Warunkiem było posiadanie terenowej Toyoty przygotowanej do orania w terenie, czyli stalowe zderzaki, wyciągarki, porządne opony. Czas pokazał, że nie był to warunek wydumany, bo trasa, wymyślona przez znającego lokalne warunki Mariusza, brutalnie zweryfikowała wszelkie niedostatki aut i kierowców. Najpierw kilka godzin w podróży, mijamy Tarnów, potem Gorlice, jeszcze parę kilometrów i dojeżdżamy. Domek, do którego zmierzamy, to budowla z litych, starych i spękanych bali, pracowicie odnowiona i unowocześniona. Już sam opis dojazdu to zapowiedź „niedźwiedziego mięsa”:

„… Po zjechaniu z głównej drogi na Owczary skręcacie w prawo w strumyk, następnie przejeżdżacie przez niego i jedziecie dalej między domami, aż do następnego strumyka i UWAGA – wjeżdżacie w jego koryto, jedziecie jeszcze 70 m, aż zobaczycie zjazd w prawo – to tu.” Przejechaliśmy bezproblemowo, ale rzeczywiście innej drogi tam nie ma.

 

 

 

Kominek, tradycyjna kuchnia, zapach drewna… I marokański tadzin pełen przysmaków – to wszystko czekało nas na wieczór. A potem… czan. Co to takiego? To spory żeliwny kocioł (max 8 osób) napełniony wodą, pod którym rozpala się ognisko. Później już tylko relaks we „wrzątku” (tak około 43 st.C.) i bieganie co jakiś czas do bali z wodą zimną. Warto spróbować.

 

 

DZIEŃ PIERWSZY

Rano – nietypowe śniadanko – żurek. Jeden z uczestników Adam wolał nie czekać i na znalezionej w kuchni, pamiątkowej, mosiężnej patelni z Maroka wcześniej przygotował swoje specialite de la maison – jajecznicę z wielością dodatków – niebo w gębie.

Po obfitym posiłku ruszamy. Na początek łatwo – Bielanka i drewniany domek – tło filmu „Dom Zły” Smażowskiego.

 

 

Potem Leszczany z zabytkową, odbudowaną na początku XIX wieku cerkwią oraz łemkowskie chyże…

 

 

 

Później robi się coraz trudniej. Terenowe szlaki, poprzecinane rzekami, podjazdami, przecinają krainę, gdzie kiedyś mieszkali prawosławni Łemkowie. Opustoszałe wioski Rozstaje, Czarna, Nieznajowa, po których zostały tylko murowane kapliczki z napisami wypisanymi cyrylicą i datami z końca XIX i początku XX wieku. Pierwsze trudności i pierwsze straty. Mariusz traci w rzece panel tylnego zderzaka w J8. To się potem naprawi… Potem w 95-ce odlatuje cały tylny panel zderzaka. Problem jest. Tam są światła kierunkowskazów i stopy. W terenie niepotrzebne, na razie pozbierane części lądują w bagażniku… Po uderzeniu zderzakiem w glebę odlatują następne oryginalne poszerzenia. Pracuje wyciągarka w niezawodnym (do czasu…) J12. Pracują mięśnie, gdy trzeba wypychać z błota wiśniową J8.

 

 

 

 

Terenowymi ścieżkami auta docierają do schroniska na Magurze Małastowskiej. Zamówiona kawa i herbata… i niespodzianka. Nikt nie sprawdził, co znajduje się w cukiernicy na stole. Słone jednak nie smakują dobrze … Kolejne przeprawy rzekami, trudne zjazdy i podjazdy, i nagroda za trud – pyszny obiad w Karczmie w stadninie koni huculskich w Regietowie. Stałym jej bywalcem jest podobno Bogusław Linda, który organizuje tu obozy jeździeckie.

Następne terenowe wyzwania, deszcz przechodzi w śnieg, niektóre auta suną bokiem po zboczu po mokrej trawie ze śniegiem. Po drodze klimaty wprost z filmu „Wino Truskawkowe” Dariusza Jabłońskiego, nakręconego na podstawie książki Stasiuka „opowieści Galicyjskie”. Jest nawet krzyż pomiędzy Nieznajową a Regietowem, pod którym w jednej ze scen modlił sie Marian Dziędziel.

 

 

Jeszcze tylko ostatnia przeprawa przez głęboki kanion, ostry zjazd z ryciem zderzakiem w dnie rzeki i ponownie pracowite manewrowanie liną od wyciągarki dla tych, którzy nie dali rady… Wieczór w domku to kolacja, pławienie sie we wrzątku w czanie, rozmowy o autach, przebytych szlakach, zdjęcia, filmy i inne atrakcje….

 

 

 

DZIEŃ DRUGI 

Kolejny dzień zapowiada się jeszcze lepiej niż poprzedni. Za oknem zamiast ściany deszczu śnieg. W górach będzie go więcej. Asfaltowa dojazdówka i pierwszy przejazd przez rzekę w miejscowości Łosie, w której zlokalizowany jest kościół, dawniejsza cerkiew grekokatolicka z początków XIX wieku, cmentarz żołnierzy z pierwszej światowej wojny i skansen z zagrodą maziarską.

 

 

 

Rzeka w tym miejscu jest szeroka i raczej głęboka, dno wyłożone betonowymi płytami. Przebijamy się w chaszczach coraz wyżej. Do Ropek dostajemy się drogą zamkniętą szlabanem dla leśników. Mamy oficjalna zgodę Lasów Państwowych, każdy ma ją włożoną za szybę, żeby dobrze wyszła w fotopułapkach ustawionych na złodziei drewna i zmechanizowanych turystów, chętnych do zapłacenia mandatu za poruszanie się bez zgody. Potem znów terenowe ścieżki, ostre podjazdy i zjazdy, rzeczne przeprawy, sprzątanie drzew przewróconych na drogi bobrową pracą. Zdobywamy kolejne połoniny, podjazdy wyglądają na banalne, ale trawa i śnieg sprawiają, że MT-ki pracują na pełen etat. Na chwilę pojawiamy się na asfalcie i fart… akurat pojawia się śliczna FJ45. Wśród cmokania i poklepywania zacnych blach kierowca został zatrzymany i wypytany o auto. A że mieszkał niedaleko zajechaliśmy na chwilę na kawę dla kierowców i nalewki dla tych, którzy na innych fotelach niż lewy przedni poruszali się w pojazdach. Miłe spotkanie Land Cruiserowej braci … Kierujemy sie w stronę Tylicza z widokiem na najwyższy szczyt Beskidu Niskiego, czyli Lapkową, o łatwej do zapamiętania wysokości 997 m npm.

 

 

 

Kolejne opuszczone łemkowskie wsie, kolejne terenowe przeprawy. W pobliżu cerkwi w Bielicznej zatrzymuje nas niewielka rzeczka. Pod J8 Mariusza zapada się lód. Ciężkie auto długo pracuje 35″ MT-kami zanim kierowca odpuści i decyduje się na pomocną linę wyciagarki. Tak samo następne auta, poza 95-ką, która przedziera się bez pomocy, jednak pechowo nadziewa się boczną szybą na gałąź, co naraża pilota na przeciągi i wysoki dyskomfort podczas jazdy.

 

 

 

 

Obiad to domowe jedzenie serwowane przez małżeństwo, które 20 lat temu porzuciło Warszawę i prowadzi agroturystyczne gospodarstwo w Izbach – „Dom na Łąkach”, gdzieś na uboczu cywilizacji. Śmiało możemy polecić ten dom i ich gościnnych gospodarzy – www.izby.com.pl. Ostatnia kolacja w domku nad strumykiem i trzeba wracać. Na pewno tu jeszcze wrócimy.

 

 

tekst i zdjęcia: Ireneusz Rek

 

banerTLC728x75